Ponieważ wracamy, a ja właśnie skończyłem 2,5 tygodniowy "rajd" po południowo-zachodnich Stanach, uprzejmie załączam kilka obserwacji "z drogi" bo wydaje mi sie to dość ciekawe :).
Na początek - wynajem auta.
Opłaca sie to zrobić z dużym wyprzedzeniem. Naprawdę jest sporo taniej. Auto typu "full size" wystarcza na wygodną podróż 4 osób ze sporymi bagażami. Generalnie jest tu 5-6 "sieciowych" wypożyczalni i jakiego pośrednika byśmy nie użyli - najprawdopodobniej trafimy do jednej z nich. Ja trafiłem do "Dollar". Generalnie przy wypożyczeniu żadnych problemów, cena dobra. W 1-szym przypadku - dostaliśmy auto prawie nowe i wcale nie w podstawowej wersji. Wychodzisz na parking i wybierasz z dostępnych marek, których było kilka - naprawdę bardzo przyjemne doświadczenie oceni czy chyba Toyota Camry będzie za mała - weźmy Chevroleta :). Tak było na lotnisku w Newark. Przy zwrocie w tej lokalizacji - żadnych problemów, czepiania się etc. Sprawnie i bezstresowo. Niestety na Zachodzie, w tej samej wypożyczalni nie było już tak fajnie, a na koniec - nawet nieprzyjemnie. I mam wrażenie że to coś w rodzaju "company policy" niestety :(. Przy wypożyczeniu - aut do wyboru było mniej, i były dość stare. Ponieważ wziąłem auto z pełnym bakiem - zostałem uprzedzony, żeby przed oddaniem zatankować maksimum 10 mil od punktu zwrotu ( trochę to uprzedzenie mnie zaalarmowalo.. ). Przy zwrocie okazało sie że paliwo było problemem właśnie. Pani "służbistka" sprawdziła jakimś "devicem" stan wskaźnika i stwierdziła że bak nie jest pełny, w związku z tym należy sie 25$ (opłata jak za ponad pół baku). Hmm.. ewentualne uszkodzenia auta jej nie interesowały, nie pytała czy były problemy, tylko to paliwo od razu.. Rzecz w tym, że ja zatankowalem 5km od lotniska, aż do poziomu, kiedy "strzelił" pistolet, i miałem na to "kwitek". Ale pani to nie interesowało - ona musi "do her job and report it", sorry.. O żesz ty, myślę sobie.. Pytam się jak to zmierzyla, przecież wskaźnik jest na maksa (choć trzeba przyznać że w tym egzemplarzu była jakaś czerwona kreseczka tuż przed końcem skali i tam sie właśnie strzałeczka wskaźnika zatrzymywała - myślałem ze to norma w tym aucie), ale... zostałem arogancko zignorowany.. Nie mogłem uwierzyć oczom - pani chce mnie oszukać w żywe oczy i po prostu sobie odchodzi. Ok. - idę do gościa w "budce", do którego odesłała mnie paniusia - jeśli chcę złożyć "complain". Dobra, ja do niego uprzejmie, żeby sobie nie żartował tylko skancelował opłatę, a ten we mnie - procedurą: sorry, nic nie mogę zrobić - jak tamta zaraportowała, to ja muszę zczardżować - takie mamy procedury.. O żesz ty, myślę sobie... Po dłuższej pogawędce prowadzonej raczej już bez zbytniej uprzejmości, m.in. na temat możliwych sposobów pomiaru poziomu paliwa przez turystę, działania wskaźników, niemożliwości odznaczenia "full" na kwitku ze stacji benzynowej, spełniania obowiązków klienta i sposobów traktowania klienta w tej cholernej firmie, nasze stanowiska ani trochę sie nie pokryły. Tzn. może sie pokryły, tylko nie wiadomo było czyje pokrywa czyje.. Myślałem, że nie przegadam gościa - był wytresowany jak pracownik korporacji :). Powiedział, że w ramach kolejnej ścieżki eskalacji mogę zadzwonić na call center. No jajcarz normalnie..
Po wytarciu piany z ust, sięgnąłem po ostatni argument - zażyczylem sobie rozmowy z menedżerem, najlepiej - kompetentnym.. Urzędas zmarszczyl czoło, coś tam postukał i .. zdjął opłatę z kwitka...
Trzy nauki z tej historii: jak wypożyczasz auto i widzisz jakąś nieścisłość - np. wskaźnik paliwa nie sięga do końca - koniecznie przypilnuj, żeby zostało to odnotowane w dokumentach. Bądź uprzejmy, ale stanowczy w tej sprawie - Twoje prawo. Po drugie - trzymaj kwitek za ostatnie tankowanie, innego argumentu nie masz. Po trzecie - jak próbują Cię rolować - bądź cierpliwy i konsekwentnie walcz - w ostateczności eskalacja do coraz wyższych szefów skutkuje..
Niestety po przyjrzeniu się temu na spokojnie, wygląda mi to na akcję z premedytacją i próbę wyciągnięcia nienależnych pieniędzy od klientów. Suma niewielka, wiec pewnie większość macha ręką. Albo jest z zagranicy i ma problemy językowe.. A "praktyka" brzydka - dwoje pracownikow odsyła klienta, ktory teoretycznie nic nie może zrobić. Ciekawe jest, że starszy pan, który zaparkował auto za mną, tez miał problem z brakiem paliwa. Jemu się nie chciało reklamować... Mnie - oburzyła perfidia, szczególnie w sytuacji kiedy ja szczególnie zadbałem o to, żeby wszystko było ok. i to, że nikogo nie interesowało , że o to zadbałem - byłem od początku traktowany arogancko, nawet jak na polskie standardy obsługi..
Dla "ostudzenia emocji" - teraz trochę obserwacji z dróg ;).
Znaki drogowe poza "stopem" chyba ( i zakazem skrętu..) są tu inne. Mam wrażenie że jest ich znacznie mniej i są prostsze ;). Amerykański ustawodawca postawił zdecydowanie na informację tekstową, zamiast symboli. Ciekawe co na to np. Chińczycy.. Chociaż akurat tych mówiących po angielsku jest zdaje sie więcej niż samych Amerykanów, wiec może nie mają problemu :). Zamiast zakazu wjazdu jest wiec "Wrong way", zamiast okrągłego znaku z liczbą w środku jest "Speed limit", etc.
Za epokowe osiągniecie amerykańskiego kodeksu drogowego uważam użycie znaku STOP. Zamiast zaaplikować prosta zasadę pierwszeństwa z prawej i postawić jeden znak dróg równorzędnych, amerykańscy drogowcy stawiają cztery znaki STOP przy jednym skrzyżowaniu. Obowiązuje zasada "pierwszy przyjechał pierwszy odjeżdża". Miałem pare razy sytuację kiedy 4 auta podjechały niemal równocześnie do skrzyżowania. Jest wtedy wesoło :). Jak spojrzeć w oczy jednocześnie trzem kierowcom ? Kolizji nie było, ale przyzwyczaić sie trzeba..
Kierowcy mają tu swoje przyzwyczajenia i trzeba być ich świadomym. Ponieważ są bardzo uprzejmi - tego samego spodziewają od innych. Czasem kończy sie to niestety np. wymuszeniem pierwszenstwa, bo kierowca się zamyśloł i postanowił nagle zmienić pas ruchu blokując tym samym drogę innym.. A że użycie migaczy jest tu "opcjonalne".. można czasem dać sie zaskoczyć.. Ciekawym wynalazkiem są wspólne pasy środkowe w miastach - można ich użyć do (prawie..) bezkolizyjnego wjazdu na posesje po lewej stronie np. , nie blokując lewego pasa..
Limity prędkości są rożne na rożnych drogach, w rożnych stanach - na szczęście bardzo dobrze oznaczone.. No, prawie zawsze ;). GPS sie wtedy przydaje. GPS tez bardzo sie przydaje na rozjazdach - 4-5 poziomów skrzyżowania nie jest rzadkością nawet w niezbyt wielkich miastach.. Generalnie wszyscy jeżdżą z prędkością nieco większa niż podany limit i w miarę równo, co oznacza np. że "przeloty" można zaplanować dość precyzyjnie, jeśli chodzi o czas dojazdu. Ponieważ nie obowiązuje zasada wyprzedzania tylko z lewej poza obszarem zabudowanym (zresztą - nie ma tu takiego znaku :) ) to, po pierwsze - trzeba patrzeć w lusterka z obu stron, po drugie - lewy pas wcale nie musi być szybszy (choć jeśli jest to szósty,siódmy skrajny pas to najcześciej jest najszybszy :) ). Na wschodnim wybrzeżu wpakowałem sie na lewy zewnętrzny pas Higway'a, ktory okazał sie za chwile pasem ekspresowym, wydzielonym, ze zjazdami tylko na większych skrzyżowaniach - trzeba być czujnym bo pare mil można nadrobić ;). Parkując - unikać czerwonych krawężników, policja jest dość czuła na tym punkcie podobno. Parkingi "park and ride" przy podmiejskiej kolejce BART w San Francisco są w weekendy bezpłatne - warto wiedzieć :). Być może gdzie indziej jest podobnie - warto sprawdzić.
Paru słów wymaga tankowanie. Generalnie - przedpłacamy za tankowanie zawsze - albo wczytując kartę, albo gotówką u kasjera. Wszystkie dystrybutorzy są automatyczne i teoretycznie nasza karta kredytowa powinna działać. Teoretycznie :). To co na mojej karcie ma jak byk wypisane "debit" i powinno być autoryzowane pinem, w dystrybutorach paliwowych nie działa.
Ale jak już pójść do kasjera w budce - wchodzi bez problemu (choć czasem debetową kartę z Polski trzeba nazwać "credit", bo inaczej nie wejdzie - podobnie jest w części sklepów). Do tankowania używamy wiec karty wypukłej.. choć tez nie jest to receptą na sukces w wielu przypadkach, bo z "powodów bezpieczeństwa" trzeba podać.. kod pocztowy. Polski oczywiście nie wchodzi :). Wyczytałem w sieci, ze można podać znany skąd inąd kod LA: 90210 ;). U mnie - w dwóch przypadkach zadziałało :) :), ale generalnie jeśli dystrybutor prosił o zip code to najcześciej kończyło sie u kasjera.. Na osłodę zostaje cena paliwa - 35/40 $ za bak brzmi jak miód na serce :) ( a miejscowi Polacy narzekają że kiedyś paliwo było to 5 razy tańsze.. hmm.. u nas też paliwo kiedyś było duzo tańsze..).
No i - lot się skończył :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz