10.07
Park Arches to dla mnie jedno z miejsc, z listy "it's a must".. Rozległy (duzo bardziej niż myślałem) teren pokryty fantastycznymi kształtami. Czerwone skały poukładane w całe mnóstwo rożnych formacji - nie tylko łuków.. Musiałem mocno walczyć ze sobą, żeby po wjeździe do parku nie zatrzymywać sie co kilkaset metrów i nie wyciągać co chwila aparatu. Nagromadzenie zapierających dech w piersiach widoków jest ogromne.. Plan jednak był inny - przejechać na koniec parku, do wejścia na pieszy szlak zwany "Devils Garden" - po to żeby zdążyć przed największym upałem..
Już sama nazwa szlaku zachęca ;). Oprócz tego, w bezpośrednim otoczeniu jest kilka fajnych łuków, w tym ten chyba najbardziej spektakularny, a na pewno najdłuższy, zwany Landscape Arche:
Prawie pięciogodzinna trasa okazała się strzałem w dziesiątkę. Mimo sporego zmęczenia ( jednak było znacznie ponad 30 stopni) - zdecydowanie warto się pomęczyć. Nie pamiętam bardziej spektakularnego widokowo górskiego szlaku, a widziałem ich już trochę.. Oprócz łuków, które są tu główną atrakcją:
można podziwiać kształty i widoki iście z innych planet:
Znów - zdecydowanie pozytywne zaskoczenie, mimo obaw - naprawdę trudno to sobie wcześniej wyobrazić.. Za to przeżycia zdecydowanie łatwo zapamiętać..
Jako drogę powrotną wybraliśmy tzw. "Primitive Trail", gdzie czekała nas jeszcze jedna atrakcja - niemal kompletny brak ludzi :) - wszystkie skały tylko dla nas ;). Rodzina dziś już w komplecie - po wczorajszym zatruciu prawie nie ma śladu..
Wracając samochodem zatrzymaliśmy sie jeszcze popatrzeć na "ikonę" parku - Delicate Arche. Jego zdjęcia zdobią wszystkie przewodniki wiec ja tej fotografii tu nie zamieszczę :).
Po południu jak zwykle - w drogę. Tym razem do Salt Lake City. Zjechaliśmy trochę niżej i widoki kompletnie sie zmieniły - znów więcej roślinności, a tereny o wiele bardziej cywilizowane. Pogoda niestety tez sie zmieniła - oby jutro nie lało..
Po drodze, chcąc zrobić zakupy w centrum handlowym na przedmieściach jakiegoś miasta, dziarsko wkroczyliśmy do marketu z obiecującym napisem "Food4less". W środku wyglądał nieco dziwne - nawet jak na ten kraj: zero towarów, puste ściany i podłogi, na środku ustawiony krąg z jakiś kanap/wersalek, a wkoło "lekko dobrze zbudowane", szeroko uśmiechnięte i przyjaźnie nastawione amerykanki na.. wrotkach.. Hmm, niby u nas tez kiedyś w jednym z supermarketów obsługa klienta jeźdiła na wrotkach (to były czasy ;) - nawet nie zauważyłem kiedy ten wdzięczny zwyczaj zanikł..), jednak tutaj ten pomysł doprowadzono do perfekcji: nie ma klientów, nie ma towarów, są tylko panie na wrotkach w pustym sklepie :). Zakupy zrobiliśmy gdzie indziej ;)..
Park Arches to dla mnie jedno z miejsc, z listy "it's a must".. Rozległy (duzo bardziej niż myślałem) teren pokryty fantastycznymi kształtami. Czerwone skały poukładane w całe mnóstwo rożnych formacji - nie tylko łuków.. Musiałem mocno walczyć ze sobą, żeby po wjeździe do parku nie zatrzymywać sie co kilkaset metrów i nie wyciągać co chwila aparatu. Nagromadzenie zapierających dech w piersiach widoków jest ogromne.. Plan jednak był inny - przejechać na koniec parku, do wejścia na pieszy szlak zwany "Devils Garden" - po to żeby zdążyć przed największym upałem..
Już sama nazwa szlaku zachęca ;). Oprócz tego, w bezpośrednim otoczeniu jest kilka fajnych łuków, w tym ten chyba najbardziej spektakularny, a na pewno najdłuższy, zwany Landscape Arche:
Prawie pięciogodzinna trasa okazała się strzałem w dziesiątkę. Mimo sporego zmęczenia ( jednak było znacznie ponad 30 stopni) - zdecydowanie warto się pomęczyć. Nie pamiętam bardziej spektakularnego widokowo górskiego szlaku, a widziałem ich już trochę.. Oprócz łuków, które są tu główną atrakcją:
można podziwiać kształty i widoki iście z innych planet:
Znów - zdecydowanie pozytywne zaskoczenie, mimo obaw - naprawdę trudno to sobie wcześniej wyobrazić.. Za to przeżycia zdecydowanie łatwo zapamiętać..
Jako drogę powrotną wybraliśmy tzw. "Primitive Trail", gdzie czekała nas jeszcze jedna atrakcja - niemal kompletny brak ludzi :) - wszystkie skały tylko dla nas ;). Rodzina dziś już w komplecie - po wczorajszym zatruciu prawie nie ma śladu..
Wracając samochodem zatrzymaliśmy sie jeszcze popatrzeć na "ikonę" parku - Delicate Arche. Jego zdjęcia zdobią wszystkie przewodniki wiec ja tej fotografii tu nie zamieszczę :).
Po południu jak zwykle - w drogę. Tym razem do Salt Lake City. Zjechaliśmy trochę niżej i widoki kompletnie sie zmieniły - znów więcej roślinności, a tereny o wiele bardziej cywilizowane. Pogoda niestety tez sie zmieniła - oby jutro nie lało..
Po drodze, chcąc zrobić zakupy w centrum handlowym na przedmieściach jakiegoś miasta, dziarsko wkroczyliśmy do marketu z obiecującym napisem "Food4less". W środku wyglądał nieco dziwne - nawet jak na ten kraj: zero towarów, puste ściany i podłogi, na środku ustawiony krąg z jakiś kanap/wersalek, a wkoło "lekko dobrze zbudowane", szeroko uśmiechnięte i przyjaźnie nastawione amerykanki na.. wrotkach.. Hmm, niby u nas tez kiedyś w jednym z supermarketów obsługa klienta jeźdiła na wrotkach (to były czasy ;) - nawet nie zauważyłem kiedy ten wdzięczny zwyczaj zanikł..), jednak tutaj ten pomysł doprowadzono do perfekcji: nie ma klientów, nie ma towarów, są tylko panie na wrotkach w pustym sklepie :). Zakupy zrobiliśmy gdzie indziej ;)..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz