środa, 16 lipca 2014

Z Pustyni Życia do Doliny Śmierci

14 i 15.07
Trochę nam "zeszło" wieczorem w Vegas wiec dziś relacja z dwóch dni.. O Las Vegas wszyscy wiedzą wszystko więc nie ma co się rozwodzić nad szczegółami.. Ale co innego wiedzieć, a co innego - poczuć.. Każda podróż warta tysiąca ksiąg - tak jest i z tą. W LV nie da się nie grać.. Idziesz do windy w hotelu - musisz przejść wsród setek automatów, idziesz na śniadanie - podobnie. Okien i zegarów w kasynach nie ma, wiec nie wiesz która jest godzina. Miejscowi nazywają miasto "Sin City". Po tym co zobaczyłem na miejscu wydaje się to niewinną wymówką. Grzeszyć wszak można wszędzie ;), ale taka ogromna ssawa do wyciągania od ludzi pieniędzy jest chyba tylko tam. A konkurencja w tym względzie jest ogromna - właściciele kasyn i centrów handlowych (imho - raczej w odwrotnej kolejności) osiągneli w tym absolutne szczyty.. Pływanie gondolą napędzaną przez gondoliera/gondolierkę o wspaniałym operowym głosie (wszyscy takie mają !), po centrum handlowym, po kanale-replice Wenecji, wszystko pod dachem, a właściwie - od sufitem z wymalowanymi chmurami uważam za przekraczające wyobraźnię (lub zdrowy rozsądek, jak kto woli).


Jakby tego było mało - kolację można zjeść w ogródku restauracji na placu św.Marka - oczywiście też pod sufitem z wymalowanymi chmurami i w towarzystwie "ensamblu" wyspiewujacego O Sole Mio..




To tylko opis wnętrza "Palazzo" - jednego z dziesiątek takich przybytków w LV. Czasu nie starczyło na wiele - aż boję sie pomyśleć co jest wnętrzu Cezar Pałace, Circus Circus, Luxoru czy całej masy innych. Włóczyliśmy sie do późna po słynnym Stripie, wsród setek "naganiaczy", wodospadow świateł, pokazów, np. imitacji wybuchu wulkanu,



imitacji znanych obiektów



czy słynnej fontanny , która co pietnascie minut wystrzeliwuje w górę w rytm innej melodii



Rozumiem teraz lepiej czemu R.Waters nagrał płytę Amused To Death.. Pakujemy w to wszystko jako ludzie mnóstwo energii i forsy. Jedni poświęcają mnóstwo ze swojego życia na to, żeby było ich stać pojawić sie w takim miejscu, inni - popełnią każdy absurd, jeśli tylko służy to skutecznemu wyssaniu tego co zarobili Ci pierwsi.. Napić się i porządnie zabawić można w Sopocie - nie potrzeba do tego repliki sfinksa w skali 1:2.. A jednak.. W sumie to budujące - skoro jako ludzie uznajemy za stosowne popełniać takie megakicze to chyba przetrwamy każdą zawieruchę. Stać na wszystko.
Rano zrobiło nam się późne.. Próbowaliśmy wyjechać z miasta przed południem, ale po 1-sze: trzeba było jeszcze zagrać ;), po drugie - ustawić sie w kolejce do zdjęcia pod słynnym znakiem powitania w LV, na szczęście czekanie zeszło w dobrym towarzystwie :) :



,po trzecie - zjeść wreszcie śniadanie :).
Skończyło się tym, ze w drogę do Death Valley ruszyliśmy zaraz po południu. Z pustyni tętniącej życiem (po zmroku, jak to na pustyni ;) ), przemiścilismy się przez coraz bardziej surowy krajobraz, w którym istotną rolę odgrywa Joshua Tree



do miejsca, gdzie już żadne życie "nie daje rady".




Na własnej skórze przekonaliśmy się czemu. Największa depresja w Stanach (wg niektórych - na półkuli zachodniej), wzgórza o wdzięcznych nazwach: "Pogrzebowe Góry, Piekielne Wrota, Wzgórze Trumien", czy miejsce gdzie diabeł gra w golfa (zdjęcie wyżej) - przeawiają do wyobraźni. My mogliśmy poczuć to w sensie dosłownym na własnej skórze. Mimo dość późnej godziny, temperatura sięgała 48 stopni w cieniu (118 F - życiowy "rekord" ;) ) - to naprawdę może boleć. Nie udało sie (znów ;) ) zajrzeć wszędzie, ale i te parę godzin wystarczyło żeby lepiej zrozumieć.. To absolutne pustkowie potrafi być naprawdę groźne ( kilka dni temu w pobliżu tzw. Zabriskie Point:



, znaleziono martwego jednego z amerykańskich aktorów grającego m.in. w ekranizacji Harrego Pottera), ale potrafi tez być nieoczekiwanie naprawdę piękne:









Trochę żałuję, ze oprócz słynnego Badwater, czyli najniższego miejsca w dolinie -86m)



udało sie odwiedzić jeszcze tylko kilka innych miejsc. Z drugiej strony, mimo zachowania dużej ostrożności, nasze organizmy wyraźnie odczuły w jak niesprzyjających środowisku przebywaliśmy.. Nie wyobrażam sobie jak za tydzień może tam odbyć sie megamaraton - do przebiegnięcia ponad 200 km z Badwater na najwyższy w okolicy Telescope Peak (grubo ponad 2000 mnpm, plus te 86 depresji), ktory widać z dna doliny.. Normalny człowiek po przejściu kilku metrów pod górę czuje tam ogień w płucach, a Ci ludzie specjalnie wybierją lipiec, żeby było jak najtrudniej.. Jak dla mnie - było wystarczająco trudno i bez biegania :). Pojęcie "surowe piękno" nabrało dla mnie realnego znaczenia. Naprawdę surowe, naprawdę piękno.
Wieczorem czekała nas jeszcze emocjonująca droga przez góry. W krótkim czasie trzeba było sie wspiąć z dna doliny na wysokość około 1,5km, by potem znowu zjechać kilometr w dół , a następnie.. kilometr w górę. Wszystko w otoczeniu szaro/czarnych gór, wysokiej temperaturze i w zapadajacym zmroku. W innych okolicznościach czułbym sie podekscytowany, dziś - w duchu "zachęcałem" naszego Cheviego żeby sie nie ze.., popsuł. Bez zapasu wody w odległości godziny od najbliższej siedziby ludzkiej, w nocy... Nie byłoby ciekawie. Na szczęście około 23 udało sie znaleźć nocleg "gdzieś w Kalifornii"
Jutro - sekwoje :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz