19.07
P.s. do wczorajszego wpisu - zabrakło informacji skąd taki tytuł :). Wczoraj Pacyfik był wyjątkowo spokojny.. Być może to kwestia odpływu, być może pogody/braku wiatru. W każdym razie sprawiał wrażenie najbardziej leniwego oceanu na świecie :). Surferzy nie mieli za duzo pożytku z niego..
Do SF wybraliśmy sie podmiejską koleją/metrem BART - jednym z trzech systemów szybkiej kolei w metropolii rozłożonej na brzegach zatoki. Trochę zeszlo nam wcześniej nad "rozkminianiem" jak to działa, gdzie będzie najkorzystniej zostawić auto, jakie kupić bilety... Uroki nieplanowanych podróży ;). Przynajmniej odróżniam teraz cablecar'a od trolejbusu i zwykłego tramwaju.. Tak mi się wydaje, hmm..
Miasto ma zupełnie inny wygląd/klimat od NY. Nie przytłacza wielkością, przez położenie na wzgórzach jest bardzo urokliwe, bardzo duzo dzieje sie nad zatoką.. Zwiedzanie zaczęliśmy oczywiście od żelaznego punktu - czyli Pirsu 39, z lwami morskimi ( nie słoniami - te były wczoraj ;) ) i całą masą sklepów, turystów i knajpek na nabrzeżu. Bardzo kolorowego. Pełno tu tez oczywiście rożnej maści artystów grających na wszystkim, magików i różnych "lanserów". Uwagę przykuł zwłaszcza jeden - o ciemnym kolorze skóry ze spodniami opuszczonymi do połowy pośladków, popisujacy sie jazdą na rowerze przed tłumem czekającymi na tramwaj. Wyglądało to dość zabawnie :). Na razie niestety nie wrzucę zdjęcia, bo gdzieś zaginęła odpowiednia przelotka :(. Wracając do pokazów - trzeba przyznać ze wszystko to razem jest bardzo "pozytywne". Ci ludzie nie tylko "odtwarzają" to co lepiej lub mniej potrafią - starają sie tez stworzyć maly show: wciągają np. na rożne sposoby turystów do zabawy.
Po lwach i pysznej zupie rybnej (krabowej ?) czas na słynne tramwaje, jeżdżące po stromych wzgórzach SF. System funkcjonuje tak jak został zbudowany - z napędem linowym wbudowanym w jezdnię, ręcznymi hamulcami i wagonami obracanymi, też ręcznie, na końcu trasy. Robi to wrażenie - szczególnie w połączeniu z widokami na zatokę, Golden Bridge i Alcatraz..
Przed przyjazdem do SF zastanawiałem sie skąd taki ruch na słynnej uliczce Lambert - bardzo krętej, stromej i skąpanej w zieleni/kwiatach - czyżby ruch w SF był aż tak gęsty ? Okazuje sie że dla wielu turystów przejechanie sie tym krótkim odcinkiem, z góry na dół, stanowi większą atrakcję od oglądania/podziwiania jej. Samochody ustawiają sie wiec w kolejkę i potrzeba kilku policjantów do kierowania strumieniem chętnych.. My zeszliśmy na nogach - więcej widać ;).
Innym charkterystycznym elementem miasta jest zapach, ktory dość często sie pojawia. Czasem jako efekt przejścia wyluzowanej grupy w kolorowych beretach i z długimi dredami, ale nie tylko - czasem pojawia sie po prostu znikąd :). Posiadanie Marihuany na własny użytek jest tu legalne.. A jak już sie posiada to się czasem zapali :).
Miasto jest malownicze - oprócz wzgórz i nabrzeży pełnych turystów jest tez Market Street, której nazwa wskazuje na przeznaczenie.. Ciekawe jest to, że główna, dość ekskluzywna z wyglądu ulica, jeśli pójść nią trochę "pod prąd", nagle przekształca sie w coś rodzaju mini Harlemu, szczególnie jej jedna strona: turyści gdzieś zniknęli, grupki czarnoskórych młodzieńców przestające na ulicy nie wiadomo po co, znajomy zapach ;).
Czasu starczyło jeszcze na odwiedzenie Haight-Ashbury, dzielnicy/ulicy z atmosferą mocno "pacyfistyczną" - z nagromadzeniem knajpek, sklepów, w wielu przypadkach second-hand'ów, z bardzo kolorową odzieżą/butami i miejscem gromadzenia się ludzi, którzy sie w tych sklepach ubierają i nie tylko. Sprawiają wrażenie że łączy ich jedna wspólna cecha - duży dystans do zasad i systemów.. No i ten zapach :).
Trochę nas też San Francisco "schłodzilo" - nie spodziewaliśmy sie tak niskiej temperatury wieczorem, wiec z radością wróciliśmy do ciepłego pokoju na przedmieściach i gorącej herbaty..
Zdjeć dziś nie ma - jak pisałem wcześniej przelotka zaginęła :)..
P.s. do wczorajszego wpisu - zabrakło informacji skąd taki tytuł :). Wczoraj Pacyfik był wyjątkowo spokojny.. Być może to kwestia odpływu, być może pogody/braku wiatru. W każdym razie sprawiał wrażenie najbardziej leniwego oceanu na świecie :). Surferzy nie mieli za duzo pożytku z niego..
Do SF wybraliśmy sie podmiejską koleją/metrem BART - jednym z trzech systemów szybkiej kolei w metropolii rozłożonej na brzegach zatoki. Trochę zeszlo nam wcześniej nad "rozkminianiem" jak to działa, gdzie będzie najkorzystniej zostawić auto, jakie kupić bilety... Uroki nieplanowanych podróży ;). Przynajmniej odróżniam teraz cablecar'a od trolejbusu i zwykłego tramwaju.. Tak mi się wydaje, hmm..
Miasto ma zupełnie inny wygląd/klimat od NY. Nie przytłacza wielkością, przez położenie na wzgórzach jest bardzo urokliwe, bardzo duzo dzieje sie nad zatoką.. Zwiedzanie zaczęliśmy oczywiście od żelaznego punktu - czyli Pirsu 39, z lwami morskimi ( nie słoniami - te były wczoraj ;) ) i całą masą sklepów, turystów i knajpek na nabrzeżu. Bardzo kolorowego. Pełno tu tez oczywiście rożnej maści artystów grających na wszystkim, magików i różnych "lanserów". Uwagę przykuł zwłaszcza jeden - o ciemnym kolorze skóry ze spodniami opuszczonymi do połowy pośladków, popisujacy sie jazdą na rowerze przed tłumem czekającymi na tramwaj. Wyglądało to dość zabawnie :). Na razie niestety nie wrzucę zdjęcia, bo gdzieś zaginęła odpowiednia przelotka :(. Wracając do pokazów - trzeba przyznać ze wszystko to razem jest bardzo "pozytywne". Ci ludzie nie tylko "odtwarzają" to co lepiej lub mniej potrafią - starają sie tez stworzyć maly show: wciągają np. na rożne sposoby turystów do zabawy.
Po lwach i pysznej zupie rybnej (krabowej ?) czas na słynne tramwaje, jeżdżące po stromych wzgórzach SF. System funkcjonuje tak jak został zbudowany - z napędem linowym wbudowanym w jezdnię, ręcznymi hamulcami i wagonami obracanymi, też ręcznie, na końcu trasy. Robi to wrażenie - szczególnie w połączeniu z widokami na zatokę, Golden Bridge i Alcatraz..
Przed przyjazdem do SF zastanawiałem sie skąd taki ruch na słynnej uliczce Lambert - bardzo krętej, stromej i skąpanej w zieleni/kwiatach - czyżby ruch w SF był aż tak gęsty ? Okazuje sie że dla wielu turystów przejechanie sie tym krótkim odcinkiem, z góry na dół, stanowi większą atrakcję od oglądania/podziwiania jej. Samochody ustawiają sie wiec w kolejkę i potrzeba kilku policjantów do kierowania strumieniem chętnych.. My zeszliśmy na nogach - więcej widać ;).
Innym charkterystycznym elementem miasta jest zapach, ktory dość często sie pojawia. Czasem jako efekt przejścia wyluzowanej grupy w kolorowych beretach i z długimi dredami, ale nie tylko - czasem pojawia sie po prostu znikąd :). Posiadanie Marihuany na własny użytek jest tu legalne.. A jak już sie posiada to się czasem zapali :).
Miasto jest malownicze - oprócz wzgórz i nabrzeży pełnych turystów jest tez Market Street, której nazwa wskazuje na przeznaczenie.. Ciekawe jest to, że główna, dość ekskluzywna z wyglądu ulica, jeśli pójść nią trochę "pod prąd", nagle przekształca sie w coś rodzaju mini Harlemu, szczególnie jej jedna strona: turyści gdzieś zniknęli, grupki czarnoskórych młodzieńców przestające na ulicy nie wiadomo po co, znajomy zapach ;).
Czasu starczyło jeszcze na odwiedzenie Haight-Ashbury, dzielnicy/ulicy z atmosferą mocno "pacyfistyczną" - z nagromadzeniem knajpek, sklepów, w wielu przypadkach second-hand'ów, z bardzo kolorową odzieżą/butami i miejscem gromadzenia się ludzi, którzy sie w tych sklepach ubierają i nie tylko. Sprawiają wrażenie że łączy ich jedna wspólna cecha - duży dystans do zasad i systemów.. No i ten zapach :).
Trochę nas też San Francisco "schłodzilo" - nie spodziewaliśmy sie tak niskiej temperatury wieczorem, wiec z radością wróciliśmy do ciepłego pokoju na przedmieściach i gorącej herbaty..
Zdjeć dziś nie ma - jak pisałem wcześniej przelotka zaginęła :)..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz