Zanim dotarliśmy do w/w atrakcji, drugi dzień pobytu w Kioto zaczęliśmy od wizyty w bambusowym lesie. Znaczy - zagajniku. Bardzo fajne miejsce, ale ma ta samą wadę co znakomita większość miejsc tutaj: tłum ludzi. Gdzieś mi się ono że z pierwszym dniem wiosny japońskie dzieci wracają do szkół a dorośli to bardzo pracowite społeczeństwo. Wygląda, że niecałe, i że niektóre szkoły zorganizowały masowe wycieczki jeszcze przed początkiem roku.. Tak czy inaczej - nie kwestionuję informacji, że to bardzo ludny kraj - to po prostu widać. Widać to zresztą też po ilości i gęstości zabudowy. Domy są wszędzie, a odległości między sąsiednimi budynkami zdecydowanie nie trzymają przepisowych w Polsce 4 metrów odległości od sąsiedniej posesji. Zakładam, że Japończycy do tego przywykli - dla mnie wygląda to dość koszmarnie. W każdym razie bambusy ww zagajniku są dorodne a okoliczne parki mają swój klimat. Pierwsze wiśnie zaczynają kwitnąć i dają przedsmak tego co będzie się tu działo za tydzień-dwa, bo drzew wiśniowych jest tu mnóstwo. Na koniec pobytu w Arashiyama jeszcze tradycyjna zupa na marynowanym śledziu (interesujący smak..) i przenosiny - najpierw do Kinkaku-Ji, z piękną złotą willą, a następnie do Ryōan-ji, gdzie wspaniałe ogrody Zen, skalny ogród i harmonia zabudowań wprowadziły nas w bardzo spokojny nastrój. Rzeczywiście coś w tym jest. Gdyby jeszcze nie to cholerne zimno, które znienacka się pojawiło po kilku dniach dobrej pogody. No mnichem nie jestem i odczuwam dyskomfort, nic na to nie poradzę..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz