odróż z Gdańska do Tokio przez Seul zajęła nam 29 godzin, wliczając odprawę paszportową, wymianę JR pass'ów , Narita Express i lokalny pociąg. Lot postanowił jednak ważyć bagaże podręczne więc potrzebne było trochę kreatywności.., ale udało się dotrzeć bez strat. Nie licząc jednego szkła okularów, tego bardziej potrzebnego. Ostatnie 10 min to spacer w całkiem ruchliwym centrum dzielnicy Nakabukuro gdzie od razu coś nam się "nie zgadzało". O 18tej, w środku 30 milionowego miasta jest.. cicho. Na tyle że Metropolitan Opera może urządzać koncerty fortepianie na zewnątrz, i nie potrzeba do tego gigawatów nagłośnienia. Wygląda że wszystkie samochodu są elektryczne a ludzie nie gadają zbyt głośno. Spacer po rozświetlonych ulicach nabiera od razu innego wymiaru. Zostawiliśmy bambetle w hotelu i zrobilsmy mały rekonesans po okolicy, wliczając w to, baaardzo lokalne klimacie, sushi. Zostałem właścicielem ręczniczka, który ma mi ponoć służyć w onsenie - żeby zasłonić co nieco, i breloczka w kształcie żabki. Niech żyje przyjaźń polsko-japonska..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz