niedziela, 19 marca 2023

Kanie to dranie, czyli dzień pełen niespodzianek

Zgodnie z planem dzień miał być chill'outowy. I w zasadzie był. W końcu Beppu to jeden z bardziej znanych kurortów w Japonii. Co nie znaczy, że nic się nie działo :). Po w miarę wczesnej pobudce, udaliśmy się na dworzec, bo jutro czeka nas długa podróż i bezpieczniej było zrobić rezerwacje na ekspresy. Później - do upatrzonej wczoraj piekarni, po świeże kanapki i drożdżówki. Jeszcze tylko kawa w rękę i można udać się w kierunku plaży. Bo dzień był piękny i postanowiliśmy zjeść śniadanie na łonie. Morze spokojne, trawka miękka, a nad nami - wow (!) - dwie piękne kanie czarne, gatunek rzadko spotykany w Polsce, a w locie wyglądający pięknie. Mój zachwyt był szczery i prawdziwy. Na tyle, że kosztowało mnie to pół śniadania. W momencie jak przyglądałem się z otwartą paszczą jednemu z ptaków, który kołował nad nami, moja ręka z nadgryzionym croissantem z szynką, pozostawała przez chwilę poza moją świadomą kontrolą - lekko uniesiona z tyłu za głową. Nawet nie wiedziałem kiedy poczułem szarpnięcie i uderzenie skrzydła ptaka o moje ucho. Ta szelma (to znaczy - ta druga szelma, nie ta na którą patrzyłem) wyrwała mi rogala z ręki i zwiała. Nie wyszedłem jeszcze z szoku, jak ptaszyska zaczęły walczyć nad nami o moją kanapkę. A dopiero co Iza żartowała, że tak kołują nad nami bo pewnie mają ochotę na nasze śniadanie. No głupie żarty...

Nie będę już kupował croissantów na śniadanie na wyjazdach - w Omanie zżarła mi koza 🐐, teraz to..
Zanim złapałem aparat było już po jedzeniu.  Później okazało się, że nie byłem jednym tego dnia, który miał ochotę pogonić kanie, co widać na jednym zdjęć.

Historia z kaniami była dopiero początkiem dnia pełnego niespodzianek, jak się później okazało.  Wcześniej jednak - super masaż japoński, mocno rozciągający (miód na zmęczone kości..) plus masaż głowy (chłopcy) i twarzy (dziewczęta). Profesjonalnie, z zaangażowaniem, ale i Z wyczuciem. Wspaniałe półtorej godziny. 

Rozanieleni i rozgrzani wyszliśmy na zewnątrz gdzie było może i słonecznie ale dość "rześko" więc szybko zaczęliśmy lekko dygotać. A na taką pogodę wiadomo - nie ma nic lepszego niż gorący rosół. Stanęło na ramenie przyrządzanym na klasyczny sposób Beppu. Wiadomo - trzeba próbować lokalnych smakołyków. Mała knajpka, w niej właściciel przyniósł nam dwie smacznie wyglądające miski.. Czemu nikt nie powiedział, że klasyczny miejscowy rosół przyrządza się na zimno ? Pozostało się rozgrzać gorącą kawą i herbatą w kolejnej knajpie - bardzo uważnie wybieraliśmy sekcję menu z napisem: "gorące napoje"..

Później przyszedł czas na kolejną miejscową atrakcję: "kąpiel" w gorącym piasku. Jest takie miejsce na plaży, gdzie kilka japonek, bardzo sprawnie operując wielkimi "graczkami", za drobną opłatą zakopuje delikwentów w ciemnym, gorącym piachu. Pozostało dojechać jeden przystanek lokalna koleją i udać się na rzeczoną plażę. Na pociąg czekaliśmy 40 min, potem jeszcze zamknięty szlaban i efekcie - ojciec z synem którzy podeszli do kasy tuż przed nami - wykupili dwa ostatnie bilety.. Na półtorej godziny przed zamknięciem :(. No nie lubię charakterystycznego gestu (skrzyżowane przedramiona) oznaczającego tutaj: "wyprzedane" albo "koniec pracy". Co za pech :( , bardzo nam na tej atrakcji zależało. Pozostało jedynie wymoczyć nogi w gorącym "baseniku" obok przybytku.. 
Ponieważ pogoda piękna - postanowiliśmy wrócić wzdłuż plaży. Po drodze piękne widoki na "parujące" miasto, na wybrzeże, sporo ptaków w okolicy (kanie też.. ), niedługo zachód słońca - jednym słowem: piękny spacer. Po kilkudziesięciu minutach "łowów" na czaple, pliszki, kormorany, rybołowy, kaczki chińskie i co tam jeszcze się trafiło, widzimy: molo. Jak molo, to wiadomo - wchodzimy. Coś tam napisane przy wejściu po japońsku, ale tu wszędzie coś po japońsku jest napisane, więc kto by czytał. My przeczytaliśmy, niestety - dopiero po. Powrocie. A tam stało jak (japoński) byk: zamykają o siedemnastej. Włóczyliśmy się po tym molu, robiliśmy zdjęcia, podglądaliśmy kormorany, w międzyczasie nie widząc że wszyscy inni gdzieś wyparowali. A w Japonii wiadomo: zasada jest święta. Punkt siedemnastą przyszedł pan cieć i bramę zamknął. A my wróciliśmy spacerkiem o 17.03. Już rozglądałem się za jakimś zacisznym miejscem na nocleg kiedy pan cieć wrócił i z lisim uśmiechem bramę otworzył.

Wróciliśmy do hotelu przed wieczorem - to nasza najlepsza (najdroższa :) ) miejscówka tutaj: pokój bardzo ładny, w stylu japońskim, obsługa przychodzi wieczorem i zamienia setup dzienny (krzesełka bez nóg i stolik) na nocny: dwa futony i pościel, onsen na dachu - pięknie. Stwierdziliśmy, że wyskoczymy na"szybką rybkę" i wracamy żeby się ogrzać. Zapomniałem routera z pokoju i zostaliśmy bez internetu, nie chciałem wracać żeby nie tracić czasu.. A tam: pierwsza knajpa - full, druga - menu tylko japońskie, a obsługa nawet jednego słowa po angielsku. A my bez translatora. Następna - full. Jeszcze jedna - full. W knajpie z wieprzowiną, którą własnoręcznie się piecze - kolejka. Kolejna knajpa - sorry, kończymy pracę niedługo... Odwiedziliśmy tak z siedem czy osiem miejsc. Skończyło się na tym że w sklepie na dworcu kupiliśmy coś na szybko i butelkę wina. Skoro miało być nas szybko.. Wszystko razem zajęło z godzinę a kolację i tak zjedliśmy w pokoju. Na szczęście pozostał jeszcze ten onsen na dachu - wygrzaliśmy się porządnie. 
Na koniec sprawdziłem przebyty dziś dystans. I tu - kolejna niespodzianka: nasz najspokojniejszy dzień to 17,5 km marszu. Drugi pod względem długości na tym wyjeździe jak dotąd.
Jutro dziesięciogodzinna podróż: jeden zwykły ekspress, dwa shinkanseny i dwa lokalne pociągi. Cel - okolice Fuji. Najdłuższa przesiadka - 23 minuty. Japońskie koleje rules..

Właśnie Iza doniosła, że nasze futony są bardzo twarde. Niech ten dzień nie przynosi już więcej niespodzianek..

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz