Zgodnie z planem dzień miał być chill'outowy. I w zasadzie był. W końcu Beppu to jeden z bardziej znanych kurortów w Japonii. Co nie znaczy, że nic się nie działo :). Po w miarę wczesnej pobudce, udaliśmy się na dworzec, bo jutro czeka nas długa podróż i bezpieczniej było zrobić rezerwacje na ekspresy. Później - do upatrzonej wczoraj piekarni, po świeże kanapki i drożdżówki. Jeszcze tylko kawa w rękę i można udać się w kierunku plaży. Bo dzień był piękny i postanowiliśmy zjeść śniadanie na łonie. Morze spokojne, trawka miękka, a nad nami - wow (!) - dwie piękne kanie czarne, gatunek rzadko spotykany w Polsce, a w locie wyglądający pięknie. Mój zachwyt był szczery i prawdziwy. Na tyle, że kosztowało mnie to pół śniadania. W momencie jak przyglądałem się z otwartą paszczą jednemu z ptaków, który kołował nad nami, moja ręka z nadgryzionym croissantem z szynką, pozostawała przez chwilę poza moją świadomą kontrolą - lekko uniesiona z tyłu za głową. Nawet nie wiedziałem kiedy poczułem szarpnięcie i uderzenie skrzydła ptaka o moje ucho. Ta szelma (to znaczy - ta druga szelma, nie ta na którą patrzyłem) wyrwała mi rogala z ręki i zwiała. Nie wyszedłem jeszcze z szoku, jak ptaszyska zaczęły walczyć nad nami o moją kanapkę. A dopiero co Iza żartowała, że tak kołują nad nami bo pewnie mają ochotę na nasze śniadanie. No głupie żarty...
niedziela, 19 marca 2023
Kanie to dranie, czyli dzień pełen niespodzianek
Nie będę już kupował croissantów na śniadanie na wyjazdach - w Omanie zżarła mi koza 🐐, teraz to..
Zanim złapałem aparat było już po jedzeniu. Później okazało się, że nie byłem jednym tego dnia, który miał ochotę pogonić kanie, co widać na jednym zdjęć.
Historia z kaniami była dopiero początkiem dnia pełnego niespodzianek, jak się później okazało. Wcześniej jednak - super masaż japoński, mocno rozciągający (miód na zmęczone kości..) plus masaż głowy (chłopcy) i twarzy (dziewczęta). Profesjonalnie, z zaangażowaniem, ale i Z wyczuciem. Wspaniałe półtorej godziny.
Rozanieleni i rozgrzani wyszliśmy na zewnątrz gdzie było może i słonecznie ale dość "rześko" więc szybko zaczęliśmy lekko dygotać. A na taką pogodę wiadomo - nie ma nic lepszego niż gorący rosół. Stanęło na ramenie przyrządzanym na klasyczny sposób Beppu. Wiadomo - trzeba próbować lokalnych smakołyków. Mała knajpka, w niej właściciel przyniósł nam dwie smacznie wyglądające miski.. Czemu nikt nie powiedział, że klasyczny miejscowy rosół przyrządza się na zimno ? Pozostało się rozgrzać gorącą kawą i herbatą w kolejnej knajpie - bardzo uważnie wybieraliśmy sekcję menu z napisem: "gorące napoje"..
Później przyszedł czas na kolejną miejscową atrakcję: "kąpiel" w gorącym piasku. Jest takie miejsce na plaży, gdzie kilka japonek, bardzo sprawnie operując wielkimi "graczkami", za drobną opłatą zakopuje delikwentów w ciemnym, gorącym piachu. Pozostało dojechać jeden przystanek lokalna koleją i udać się na rzeczoną plażę. Na pociąg czekaliśmy 40 min, potem jeszcze zamknięty szlaban i efekcie - ojciec z synem którzy podeszli do kasy tuż przed nami - wykupili dwa ostatnie bilety.. Na półtorej godziny przed zamknięciem :(. No nie lubię charakterystycznego gestu (skrzyżowane przedramiona) oznaczającego tutaj: "wyprzedane" albo "koniec pracy". Co za pech :( , bardzo nam na tej atrakcji zależało. Pozostało jedynie wymoczyć nogi w gorącym "baseniku" obok przybytku..
Ponieważ pogoda piękna - postanowiliśmy wrócić wzdłuż plaży. Po drodze piękne widoki na "parujące" miasto, na wybrzeże, sporo ptaków w okolicy (kanie też.. ), niedługo zachód słońca - jednym słowem: piękny spacer. Po kilkudziesięciu minutach "łowów" na czaple, pliszki, kormorany, rybołowy, kaczki chińskie i co tam jeszcze się trafiło, widzimy: molo. Jak molo, to wiadomo - wchodzimy. Coś tam napisane przy wejściu po japońsku, ale tu wszędzie coś po japońsku jest napisane, więc kto by czytał. My przeczytaliśmy, niestety - dopiero po. Powrocie. A tam stało jak (japoński) byk: zamykają o siedemnastej. Włóczyliśmy się po tym molu, robiliśmy zdjęcia, podglądaliśmy kormorany, w międzyczasie nie widząc że wszyscy inni gdzieś wyparowali. A w Japonii wiadomo: zasada jest święta. Punkt siedemnastą przyszedł pan cieć i bramę zamknął. A my wróciliśmy spacerkiem o 17.03. Już rozglądałem się za jakimś zacisznym miejscem na nocleg kiedy pan cieć wrócił i z lisim uśmiechem bramę otworzył.
Wróciliśmy do hotelu przed wieczorem - to nasza najlepsza (najdroższa :) ) miejscówka tutaj: pokój bardzo ładny, w stylu japońskim, obsługa przychodzi wieczorem i zamienia setup dzienny (krzesełka bez nóg i stolik) na nocny: dwa futony i pościel, onsen na dachu - pięknie. Stwierdziliśmy, że wyskoczymy na"szybką rybkę" i wracamy żeby się ogrzać. Zapomniałem routera z pokoju i zostaliśmy bez internetu, nie chciałem wracać żeby nie tracić czasu.. A tam: pierwsza knajpa - full, druga - menu tylko japońskie, a obsługa nawet jednego słowa po angielsku. A my bez translatora. Następna - full. Jeszcze jedna - full. W knajpie z wieprzowiną, którą własnoręcznie się piecze - kolejka. Kolejna knajpa - sorry, kończymy pracę niedługo... Odwiedziliśmy tak z siedem czy osiem miejsc. Skończyło się na tym że w sklepie na dworcu kupiliśmy coś na szybko i butelkę wina. Skoro miało być nas szybko.. Wszystko razem zajęło z godzinę a kolację i tak zjedliśmy w pokoju. Na szczęście pozostał jeszcze ten onsen na dachu - wygrzaliśmy się porządnie.
Na koniec sprawdziłem przebyty dziś dystans. I tu - kolejna niespodzianka: nasz najspokojniejszy dzień to 17,5 km marszu. Drugi pod względem długości na tym wyjeździe jak dotąd.
Jutro dziesięciogodzinna podróż: jeden zwykły ekspress, dwa shinkanseny i dwa lokalne pociągi. Cel - okolice Fuji. Najdłuższa przesiadka - 23 minuty. Japońskie koleje rules..
Właśnie Iza doniosła, że nasze futony są bardzo twarde. Niech ten dzień nie przynosi już więcej niespodzianek..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz