Pierwszy dzień w Kioto nie mógł się zacząć inaczej, jak od wizyty w najważniejszym zamku okresu Szogunatu - Nijo. Właściwie mógł, ale tak nam najlepiej pasowało :). To tutaj czterysta lat temu Szogunom przekazano władzę, i to tu trochę ponad sto lat temu oddali ją cesarzowi. Oprócz tego, że zamek jest bardzo dobrze ufortyfikowany i otoczony fosą, to jest też pięknie położony wśród królewskich ogrodów. Wnętrza (mnóstwo solidnych drewnianych konstrukcji i papierowe ściany z pięknymi malowidłami) robią wrażenie i dają odczuć jak ważną personą był jej mieszkaniec. Ogrody są piękne, oczywiście - w "stylu japońskim" ;) - ma się wrażenie, że każde drzewo jest pieczołowicie doglądane od stuleci.. Za dwa tygodnie będzie tu naprawdę kolorowo - pierwsze kwiaty wiśni dopiero się pojawiają na drzewach. Zamku, który zwiedza się boso, we wnętrzu nie można fotografować, więc pozostają tylko wspomnienia i wyobraźnia. Po opuszczeniu ogrodów skierowaliśmy się do staromiejskich dzielnic Kioto: Gion i Higashiyama, po drodze wstępując do knajpki z charakterystyczną reklamą dań - ich plastikowymi "reprodukcjami", które wyglądają lepiej od oryginałów. Niestety żeby złożyć zamówienie trzeba obsłużyć wesoły automat, który mówi do Ciebie po japońsku :). Dobrze, że nie byliśmy bardzo głodni bo bym chyba roz…, znaczy - zniszczył to cholerstwo. Zgadzam się w 100% z kelnerem, który stwierdził, że to głupi automat. Dość powiedzieć, że po pięciu minutach "walki" z tą bestią, z kolejką głodnych Japończyków na plecach, to bydle w końcu... rozmieniło mi pieniądze 🤦♂️. Po tym doświadczeniu, maszyny która serwowała ekstra ryż już bałem się dotknąć..
Po obiedzie wizyta na targu Nishiki. Nie starczy wyobraźni, żeby uwierzyć, że człowiek je tak dużo różnych rzeczy - nawet jak to się widziało na własne oczy. I to wszystko w tysiącach kolorów i zapachów..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz