Zanim będzie o lodowcach - najpierw o Kiwi. Wg Iana, naszego wczorajszego przewodnika - tylko 5% Nowozelandczyków widziało w swoim życiu Kiwi w naturze. My zobaczyliśmy jednego osobnika w drugim dniu naszego pobytu tutaj. Dodatkowo słyszeliśmy jeszcze dwa inne. W okolicach Okarito żyje około 600 kiwi - jednego gatunku, natywnego dla tej okolicy. Na kilku tysiącach hektarów. Kilka osobników jest zaobrączkowanych razem z nadajnikami, które można namierzyć. Co nie znaczy że ich wytropienie na odległość kilku metrów w nocy (wtedy żerują) jest sprawą łatwą. Jako grupa przeszliśmy małe szkolenie z poruszania się, współpracy, komunikacji niewerbalnej i.. cierpliwości. Potem przewodnik rozdzielił zadania i - w las.. Po ponad godzinie tropienia w zupełnej ciemności, nasłuchiwania niesamowitych odgłosów i bezszelestnej walki z komarami - nadeszła 30 sekundowa kulminacja. Jeden z ptaków powoli wyszedł z buszu na drogę, kilka metrów od nas. Zanim zniknął po drugiej stronie, mogliśmy przez chwilę mu się przyjrzeć w świetle czerwonej lampki przewodnika. Przygoda ewidentnie dla „koneserów” - my zapamiętamy ją na długo. Wśród zdjęć poniżej jest zapis naszej wycieczki, który wszystko tłumaczy :).
Dziś - wizyta w krainie lodowców. Do dwóch głównych: Franz Jozef i Fox prowadzą ścieżki. My zdecydowaliśmy się na ten pierwszy popatrzeć z daleka, do tego drugiego urządziliśmy sobie mały trekking. Lodowce ciągle są bardzo widoczne ale szybko się cofają - jakby ktoś planował zobaczyć z bliska jak wody z rzek lodowcowych wiją się wśród palm żeby zaraz wpaść do morza to powinien się spieszyć. Droga w kierunku lodowca Fox dostarczyła nam niespodziewanych wrażeń. Sceneria jak z pierwszej części Avatara - przepiękny baśniowy las, z fantastycznymi kształtami całkowicie omszałych drzew i ogromnymi paprociami. Będąc tu koniecznie trzeba zboczyć w odgałęzienie zwane Moraine Walk - ląduje się wtedy w samym środku tego królestwa..
Po południu droga na południe - wzdłuż soczyście zielonego wybrzeża, które co chwila przecinają rzeki lodowcowe. Pustkowie - stacja benzynowa dopiero w Haast, po 120 km. Po drodze spotykamy parę młodych rowerzystów - dziewczynę ucięło w ucho jakieś latające paskudztwo - wyglądała nieszczególnie. Poratowaliśmy Fenistilem, mamy nadzieje, że pomogło zanim dotarła do lekarza. Pod koniec dnia skręciliśmy w góry - koniec wybrzeża. Nocujemy w okolicach Makarora, jutro Lake Wanaka i okolice. Już widać, że wielu atrakcji wyspy południowej nie zobaczymy - w tym słynnego tu Milford Sound’u. W Norwegii są ładniejsze fiordy, a Albatrosów nie ma, więc wybór jest oczywisty :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz