Są takie momenty że człowiek wie natychmiast, że trafił na właściwe miejsce i czas, że ciarki same człowieka przechodzą.. Ale po kolei.
Z głuptaków nic nie wyszło, firma-monopolista nawet się nie odezwała.To widocznie ten rodzaj, który cierpi na nadmiar klientów. Cóż - najlepszy czas na oglądanie głuptaków w tym miejscu minął w lutym, nie wiadomo ile ich tam jeszcze zostało. Zamiast tego wybraliśmy się na spacer plażą przed wschodem słońca. Po wschodzie też - ale to w drodze powrotnej :). Po jednej stronie ocean, gdzie zaczynał się właśnie przypływ, po drugiej - ogromne, niedostępne klify z piaskowca. Podobno były przypadki bezpośrednich trafień spadającymi kamieniami..
To był dobry początek reszty dnia. Pogoda piękna, wschód wspaniały, przyroda dzika.. Nawet pojedyncze ptaki się trafiały, w tym - ogromna mewa, która rzucała skorupiakiem z kilku metrów o ziemię, żeby go rozbić przed konsumpcją.
Po śniadaniu - podróż przez zalesione wzgórza interioru wyspy północnej. Kraj - pocztówka, co się zowie. Na chwilę wpadliśmy nad/pod wodospady Huka, a następnie - przepięknie położony park geotermalny Orakei Korako. Yellowstone to to oczywiście nie jest, ale ogromną zaletą tego miejsca, oprócz położenia, jest odosobnienie i kameralny charakter. A intensywne kolory siarkowych źródeł zawsze przyciągają wzrok.
Po południu sił i czasu zostało na jeszcze jedną atrakcję - las Redwood’ów obok Rotorua. I zupełnie nieoczekiwanie to był ten moment kiedy znienacka pojawiły się dreszcze.. Las tych ogromnych drzew - jak dla nas - zniewalający. Tak to musiało wyglądać kilka tysięcy lat temu. Są ogromne, strzeliste, mają wspaniałe korony. Są nieco niższe od tych w Stanach, obok SF (tam najwyższe przekraczają wysokością 100m), ale i tak są imponująco duże. I to ich nagromadzenie.. Mimo późnej pory i zmęczenia wstąpiła w nas nowa energia. Chce się tu być.
Dzień został godnie uczczony butelkę miejscowego wina - Sauvignon blanc z Marlborough bardzo mi smakuje :).
Jutro - Haka i inne atrakcje w okolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz