Zaczęliśmy od wizyty w Te Puia. Nazywają to centrum kulturalnym Maorysów. Wielohektarowy, ogrodzony teren, częściowo zabudowany wszystkim co potrzeba żeby obsłużyć turystów, plus zabudowania szkoły Maorysów gdzie uczą się tradycyjnego „rękodzieła”, plus sala gdzie odbywają się przedstawienia. Do tego centrum opieki nad Kiwi i całkiem spory teren z gejzerami. Nie będę się czepiał, że „trąci Cepelią” - jak jest się tu raz w życiu to warto zobaczyć przedstawienie, w tym - Hakę i dać się oprowadzić po terenie. Kiwi też można zobaczyć - w zaciemnionym terrarium.
Trzepią na tym niemiłosierną kasę - taki jest dzisiaj świat, niech trzepią skoro tylu turystów. Haki na żywo nie da się porównać do żadnych youtubów (zapis-pod zdjęciami) .. Warto. Po południu geotermalny Wonderland - całkiem kolorowy i ciekawy. Dla tych którzy nie byli w Yellowstone to może być nawet całkiem intensywne przeżycie.. Później przyszedł czas żeby odsapnąć - polinezyjskie spa z basenami z wodą o odczynie zasadowym i innymi - o odczynie kwaśnym. Chillout. I wszechobecny zapach zgniłych jaj. Albo wyleczę tym wszystkie pryszcze - te widoczne i te nie, albo mnie tak wysypie, że się nie pozbieram. Się zobaczy. Było ciepło, przyjemnie i z widokiem na jezioro. Swoją drogą to intrygujące - woda w jeziorze miejscami paruje i bulgocze a kaczki i inne ptaki pływają jak gdyby nigdy nic. Po pekińsku są? Hmm..
Jutro - rano Hobbiton, a potem się zobaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz