czwartek, 7 marca 2013

W drodze do San Cristobal

Ani się obejrzeliśmy i minęły dwa tygodnie naszej podróży.. Teraz pniemy się górską drogą do San Cristobal de las Casas - małej, górskiej miejscowości w stanie Chiapas. Dwa nasze główne cele to, oprócz samego miasteczka wpisanego nwa listę Unesco, wioska San Juan Chamula w okolicach San Cristobal, gdzie miejscowym ludziom dobrze udało się zachować swoje tradycje i lokalną kulturę oraz Kanion Sumidero. Być może coś jeszcze ;). Trzeba się będzie też zastanowić co z ostatnimi dniami naszego pobytu. Na razie - planu brak ;).
Wczorajszy wieczór to kolacja na terenie "campu" El Pancha. Trzeba powiedzieć, że pobyt tam to doświadczenie samo w sobie.. Atmosfera zdecydowanie wyluzowana. Towarzystwo - kolorowe w sensie dosłownym i w przenośni: ludzie z różnych stron świata, ubrani niekoniecznie elegancko, "nie okazujący oznaków pośpiechu" :). Alkohol i jedzenie bardzo tanie , przygotowywane przez personel "barów pod chmurką", który wpisuje się w klimat miejsca ;). Np. kucharz, który przygotowywał nasze mega burrito i mega quesadillę co chwilę pociągał łyk z mega butelki piwa.. :) Za 35 peso (ca 8 PLN) dostaliśmy rzeczywiście po mega-placku i wreszcie z nadzieniem, które nam smakowało :). Do tego ciasto - wszystko przygotowane na miejscu, świeże i pyszne.. Ciemno, więc nie widać czy czysto.. Może to i lepiej ;). Sceneria - środek dżungli, ciepło, wszystko na otwartym terenie, wśród bujnej roślinności..
Przy okazji - do tej chwili nie potrafię odróżnić buritto od quesadilli, enchilady czy panucho. W polskich knajpach może to jest oczywiste, tutaj - mam wrażenie, że traktowane bardzo dowolnie. Np. nasze wczorajsze dania, mimo że nazywały się inaczej, wyglądały identycznie ;). Ważne, że były dobre.. :) Corona i Margharita też ;)
Ludzie w tej części Meksyku to w dużej mierze potomkowie Majów. Mają swój język (np. nasz wczorajszy przewodnik nie mówił w ogóle do 10-go roku życia po hiszpańsku..) i kulturę, i różnią się od mieszkańców Mexico City. Również - wyglądem. Wspólną cechą jest niezbyt wysoki wzrost, krępa budowa ciała i fakt, że kobiety prawie wcale nie noszą sukienek/spódnic ;). Zdecydowanie mniej tu żelu na włosach facetów.. :) W jednym ze sklepów, do którego weszliśmy w stolicy, półka z żelami dorównywała długością i różnorodnością zawartości dobrze zaopatrzonej półce np. z dezodorantami w dużym, polskim markecie :).
Z drugiej strony, mimo całego zróżnicowania - i nie dotyczy to tylko Meksyku - ludzie na całym świecie bardzo się do siebie upodabniają.. Noszą podobne rzeczy, zaczynają jeść/pić podobnie, dają się zalewać tą samą tandetą z Chin, jeżdżą podobnymi samochodami, to samo czytają i oglądają.. Nieważne: w Meksyku, Indiach, Chinach czy Europie... Proces ten postępuje bardzo szybko.. To trochę dołujące - jeszcze kilka lat i nie będzie powodu, żeby ruszyć się z domu :( . Trzeba się bardzo spieszyć, żeby uszczknąć jeszcze choć trochę atmosfery odmienności. Coraz trudniej ją znaleźć. Coraz trudniej też o rzeczywiste cuda natury czy kultury dawnych czasów - jedne zadeptujemy, drugie - komercjalizujemy i "tabloidozujemy" do granic. Dzisiejszy cywilizowany człowiek musi mieć podane wszystko pod nos, na tacy. A że Ci, którzy mu to "podają" często żyją na granicy ubóstwa - starają się wyciągnąć z niego każdy grosz, nierzadko - nie starając się za bardzo..
W sumie - może to i lepiej. Może w ten sposób łatwiej zrozumiemy, że prawdziwe szczęście jest na wyciągnięcie ręki - nie trzeba za nim uganiać się po całym świecie i wydawać fortun.. ;)
To tyle "filozofowania w autobusie" ;).
Góry za oknem pokryte są bujną roślinnością, pogoda piękna, pozostał jeszcze tydzień "wakacji" :). A potem - powrót do Polski, gdzie czeka na nas wiosna. Wiosna to piękna pora roku - daje nadzieję :).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz