Miasto to przeciwny biegun, w porównaniu z Cancun. Siatka wąskich, bardzo podobnych do siebie ulic, z charakterystycznie ściętymi narożnikami - lepiej się skręca :). Niska zabudowa, budynki w zasadzie nie przekraczają 1- go piętra, z dość wyraźnym podziałem na część bardziej turystyczną, gdzie sporo domów jest odnowione..
i tą "normalną", gdzie nikt specjalnie nie przejmuje się czystością fasad..
Trzeba powiezieć, że obie mają swój urok. Wiele domów pomalowane jest na żywe kolory - Meksykanie bardzo lubią kolory.Nie tylko Meksykanie ;). Życie w części "normalnej" , przylegającej do starego miasta - pulsuje. Sklepy wylewają się na ulice, prawie każdy ma swoje nagłośnienie, a w wielu z nich można dodatkowo spotkać "zachęcaczy" z mikrofonem, którzy nawołują do zakupu akurat w ich sklepie. Pełno ludzi. Wszystko zlewa się w całkiem spory zgiełk. Tak na oko z połowa sklepów to Zapaterie - sklepy obuwnicze. Meksykanie muszą chyba sporo chodzić ;). Jeśli odejść kilka uliczek dalej - życie praktycznie zamiera: spokój, przemykają pojedyncze samochody.
Część turystyczna też ma swój klimat, i to zarówno w trakcie dnia,
jak i po zmroku
Wygląda na to, że murale to sztuka narodowa Meksyku. Miejscowe budynki administracji mają również ich sporą kolekcję,
choć ich charakter jest zupełnie inny od tych z pałacu rządowego w Meksyku.
Całe popołudnie i część wieczoru spędziliśmy "włócząc" się po mieście i jego ciekawych budowlach,
oczywiście z przerwami na większe i mniejsze posiłki :)
M.in. spróbowałem miejscowych Faijtas - ale albo nie są lokalną specjalnością, albo nie trafiliśmy na właściwą restaurację, albo te robione w polskich knajpach meksykańskich są rzeczywiście lepsze ;). To na zdjęciu wyżej to ciastka podobne do szarlotki ale z masą z fig - pyszne :).
Atmosfera jest tu zupełnie inna - bardziej czuć "realny" Meksyk. Np. rano i wieczorem pojawiają się na bocznych ulicach lokalne, samojezdne garkuchnie, gdzie miejscowi przygotowują miejscowym śniadania/kolacje: szatkują mięso i pakują w placki, gotują zupę czy smażą hamburgery - mmm.. zapach niesie z daleka :). Pierwszy raz też widzieliśmy "bary dla prawdziwych mężczyzn" - przybytki o charakterystycznych , wysoko przysłoniętych wejściach
,gdzie alkohol leje się grubymi strumieniami a atmosfera jest dość swobodna (podejrzałem to wiem ;) ). Wygląda to jak klasyczna mordownia.. Widzieliśmy też jak taki jeden "twardziel" wychodził z baru. Sądząc po jasnym spojrzeniu - cały świat należał do niego ;). Skoro o ludziach - Jukatan ponoć zamieszkuje około 2 milionów potomków Majów.. Rzeczywiście da się zauważyć sporo ludzi o nieco innym wyglądzie. Mają nieco inne proporcje ciała, wydaje się, że są jeszcze niżsi, bardziej przysadziści (faceci ;) ), głowa o lekko kwadratowym kształcie, oczy o charakterystycznym owalu (jak z dawnych masek.. ;) ) , u kobiet - ogromne :). I równie sympatyczni jak spotkani wcześniej Meksykanie. Np. wczoraj jeden Maya chciał nas "orżnąć" na sizalowym hamaku, i robił to z takim wdziękiem ,że o mało mu się udało.. :) Hamak fajny - tylko co my mielibyśmy z nim zrobić.. ;) Ale fakt, że były to chyba najsympatyczniejsze negocjacje w moim życiu. No i wiemy czym rózni się oryginalny sizalowy hamak z Meridy od tych bawełnianych, masowo produkowanych dla amerykanów ;).
Z ciekawostek - bardzo fajny pomysł na ławki w parku - siedzi się wygodnie i nie da się nie nawiązać kontaktu wzrokowego :).
W piątek - wizyta w Uxmal, ruinach Majów wpisanych na listę Unesco..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz