Wracając do Cancun'u, Isla Mujeres i tego co widzieliśmy wcześniej.. Nasza wczorajasza wycieczka budziła w nas nieodparte skojarzenia z... "wyprawą" z Gdańska na Hel :). Kupa ludzi wsiada na katamaran, część z ręcznikami pod pachą, i udaje się w 30 min. rejs, żeby wylegiwać się na plaży i objadać rybką.. ;) Fakt, że plaża trochę inna,
ale piach to piach, a ryba, jak świeża, to na Helu wcale gorzej nie smakuje ;). No - może z wyjątkiem Ceviche... Na plaży w godzinach szczytu tłok podobny, tyle że zamiast hałaśliwych rodzin spod Łodzi czy Warszawy mamy często dość "obficie" wyglądające rodziny spod Waszyngtonu czy Chicago. Nie mam nic przeciwko jednym ani drugim - plaże są po to, żeby się na nich wylegiwać, ale na pewno nie wybierałbym się tu z Europy tylko w tym celu. Niektóre plaże, np. na Krecie, wyglądają nie mniej bajkowo :). Cancun jako miasto z kolei, jest po prostu brzydki, a strefa hotelowa ma ambicje konkurować z Las Vegas, Dubajem czy Ibizą.. Jeśli ktoś szuka podobnych wrażeń - będzie zadowolony.. Choć np. do Dubaju z Europy bliżej i bardziej egzotycznie ;) - ulice i ludzie tu nie bardzo różnią się od miast europejskich.. Zupełnie inne wrażenie sprawia Mexico City i jego mieszkańcy.. O tej porze roku białych widać bardzo niewielu, ulicami przewala się za to cała masa miejscowych. Widać,że miasto żyje swoim życiem i czuje się, że ludzie mają "swoje sprawy", a nie funkcjonują tylko po to, żeby obsłużyć/oskrobać z pieniędzy turystów.. Nie czuje się tu takiej biedy jak choćby w Peru (nie wspominając o "hard corowych" pod tym względem Indiach..), ale do bogatych miast Zachodu na pewno nie można stolicy Meksyku zaliczyć.. Wystarczy popatrzeć na fotografię przedmieść - zdecydowanie wille to nie są..
Meksykanie sprawiają wrażenie.. po prostu - sympatyczne ;). Dla obcych są pomocni. Jeśli tylko zatrzymasz się na ulicy z wahaniem - zaraz znajdzie się ktoś chętny do pomocy.. Inna rzecz czy skutecznej - ale bezinteresowna chęć jest bardzo widoczna.. :) Z pobieżnych obserwacji wydaje się, że wobec siebie nawzajem zachowują się też z otwartością i przyjaźnie.. Jak przeżywają - to autentycznie. Jakoś nie dostrzegłem złości i zapiekłych twarzy, jeśli już, to raczej zmęczenie.. Chętnie też okazują sobie uczucia i nie krępują się tego pokazać. Częsty jest widok przytulonych par, czule się obejmujących, wpatrzonych w oczy, etc. Dla mnie to wszystko to potwierdzenie "naturalnego", pozytywnego nastawienia do życia ludzi w Ameryce Południowej. Tego autentycznego i szczerego - nie "przyklejonego" uśmiechu mieszkańców USA czy Europy Zachodniej.. Samo miasto jest lekko szare i przybrudzone, ale to podkreśla tylko wrażenie autentyczności. Mexico City i jego mieszkańcy sprawiają wrażenie jakby nic nie ukrywali,nie szykowali żadnych dekoracji pod turystów, nic na pokaz - chyba dlatego człowiek czuje się tu od razu "swojsko" ;). Poza drobnymi wyjątkami nie ma tu wielu spektakularnych atrakcji, ale.. w podróżowaniu najważniejsze przecież nie jest to co i ile zobaczysz. Ważne jest to co zabierzesz ze sobą, to co zostaje w Tobie.. Mexico City pod tym względem oferuje sporo - trzeba tylko chcieć to dostrzec.. :)
A Cancun - cóż, jakkolwiek zbyt "meksykański" nie jest, to ma też swoje uroki ;)..,
i na swój sposób może być inspirujący: baru z rowieszonymi wkoło huśtawkami zamiast stołków jeszcze nigdzie nie widziałem :).
Droga do Meridy - cała dość monotonna. Autostrada, prawie bez miejscowości po drodze, krajobraz ciągle ten sam.. Na szczęście - to tylko 3,5h jazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz