Dzisiejszy poranek to nasze ostatnie kilka godzin w Oaxaca. Jadąc tu miałem trochę mieszane uczucia.. bo to duże miasto, bo nie ma właściwie niczego spektakularnego, przynajmniej - w samym mieście. Okazało się jednak, że jest parę rzeczy, za które to miasto da się polubić. Trzeba tylko.. dać sobie chwilę czasu. Po to np., żeby spróbować miejscowego jedzenia i Mezcalu. Żeby przyjrzeć się produkcji czekolady i zaraz jej spróbować..
Po to, żeby popatrzeć na ludzi, temu jak budzą to miasto do życia,
ciężko w nim pracują,
spędzają wolny czas i zasypiają razem z nim. Wszystko - w swoim rytmie.To wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki.. Pulsująca ulica, ale nie tak męcząca jak np. boczne ulice Meridy. Dwa duże Mercados, gdzie kumuluje się życie miejscowych. Można np. podejrzeć jak przygotowywane są "steki po Meksykańsku": najpierw trzeba wybrać sobie "połeć" wołowiny zawieszonej/wyeksponowanej tu w postaci ogromnych, cienkich płatów, potem jest to przyprawiane i grilowane na naszych oczach. Jeszcze wcześniej, o poranku można podejrzeć jak ta wołowina jest transportowana przez Amigo-rzeźnika - wielki kawał ociekającego krwią mięsa, przerzucony wprost przez ramię..
Fascynujące jest przyglądanie się wprawie, z jaką ludzie pracujący wprost na ulicy wykonują swoje obowiązki - np. czyścicielom butów, "przygotowywaczom" sałatek owocowych (których w Meksyku na ulicach sprzedaje się ogromne ilości), czy młodego chłopaka, który w kilkanaście sekund przygotowuje miejscowy specjał - wydrążoną, podłużną bułkę, w którą "zawija" gorącą kolbę kukurydzy, którą w międzyczasie odwija z otaczających ją liści..
Główny rynek miasta żyje już od rana. Nie wiem jak to możliwe, ale już przed południem, w roboczy dzień, jest tu pełno ludzi, którzy robią "coś". Ciężko dokładnie powiedzieć co, ale to wszystko ma jedną wspólną cechę - nie widać, żeby komukolwiek się gdzieś spieszyło.. :) Ludzie siedzą na ławkach i murkach otaczających zieleńce, zakochani się obejmują, klienci czyścicieli butów, których jest tu zatrzęsienie, czytają gazety.. Z różnych stron słychać muzykę: wieczorem - Mariachi, przed południem - ulicznych "grajków" występujących na żywo albo z "pół-playbacku". Zwieńczeniem jest kilunastoosobowa orkiestra marimba, która występowała zarówno wieczorem jak i rano - z muzyką na poziomie bardzo profesjonalnym.. Pozostaje tylko siedzieć i słuchać.. Miasto ma trochę inną atmosferę niż np. poprzednie San Cristobal, bo znacznie mniej rzucają cię tu w oczy turyści. To nie sezon. I dobrze :).Przyglądamy się temu wszystkiemu, objadając się przepysznym kilogramem sałatki z czerwonych grejfrutów.. ;)
Niestety - czas na dworzec..
Droga do Puebli jest bardzo malownicza - prowadzi przez skaliste góry, jest w miarę prosta i dobrej jakości, i z naprawdę pięknymi, rozległymi widokami. Dobrze,że na podróż wybraliśmy dziś dzień :). To trochę jak przejazd przez Alpy. Tylko trochę ;). Góry są równie wysokie, skaliste, ale o łagodniejszych stokach, porośnięte są większą ilością roślinności i mają zupełnie inny kolor. Żółto-szaro-czarny. No i w alpach, na stokach, nie rosną gaje kaktusowe :).
Z ciekawostek - dziś dzień wzmożonych kontroli bezpieczeństwa. Nie wiem czy to kwestia trasy którą wybraliśmy, czy może jakichś wydarzeń, o których nie wiemy, w każdym razie sprawdzono nas już dokładnie przy wejściu do autobusu. Potem , gdzieś po półtorej godziny jazdy zatrzymał nas posterunek wojskowy. Żołnierz, który wyszedł zza umocnień zrobionych z worków z piaskiem, kazał wysiąść wszystkim, którzy mają jakiś bagaż w bagażniku, a następnie wylosował w ciemno kilka toreb (w tym - mój plecak ;) ) i kazał otworzyć w poszukiwaniu materiałów wybuchowych. Do tej pory nie zanotowaliśmy żadnych niebezpiecznych incydentów i czujemy się bezpiecznie, choć trzeba powiedzieć, że liczba policji w miastach i wojska poza miastami (wszyscy - z długą bronią) znacznie przekracza wszelkie znane mi standardy.. Później dowiedzieliśmy się,że to dziś właśnie wybrano nowego papieża, z Ameryki Południowej. Może to z tego powodu ?
Wieczorem dojechaliśmy do Puebli. Miasto na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo duże. Zocalo nie ma już tej atmosfery co poprzednie.., ale zobaczymy jutro, może to tylko pierwsze wrażenie.
Planowaliśmy zrobić jutro wypad na zbocza wulkanu, ale prognoza pogody zapowiada zachmurzenie, a i cena takiej wycieczki jest z kosmosu. Niestety czasu,żeby poczekać na poprawę i zorganizować coś tańszego już ne mamy..Zostaniemy tu dwie noce, a w piątek rankiem - do stolicy. Stamtąd jeszcze wypad, żeby zbaczyć słynne, ogromne azteckie piramidy: Słońca i Księżyca, a potem.. na lotnisko. ;)
Po to, żeby popatrzeć na ludzi, temu jak budzą to miasto do życia,
ciężko w nim pracują,
spędzają wolny czas i zasypiają razem z nim. Wszystko - w swoim rytmie.To wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki.. Pulsująca ulica, ale nie tak męcząca jak np. boczne ulice Meridy. Dwa duże Mercados, gdzie kumuluje się życie miejscowych. Można np. podejrzeć jak przygotowywane są "steki po Meksykańsku": najpierw trzeba wybrać sobie "połeć" wołowiny zawieszonej/wyeksponowanej tu w postaci ogromnych, cienkich płatów, potem jest to przyprawiane i grilowane na naszych oczach. Jeszcze wcześniej, o poranku można podejrzeć jak ta wołowina jest transportowana przez Amigo-rzeźnika - wielki kawał ociekającego krwią mięsa, przerzucony wprost przez ramię..
Fascynujące jest przyglądanie się wprawie, z jaką ludzie pracujący wprost na ulicy wykonują swoje obowiązki - np. czyścicielom butów, "przygotowywaczom" sałatek owocowych (których w Meksyku na ulicach sprzedaje się ogromne ilości), czy młodego chłopaka, który w kilkanaście sekund przygotowuje miejscowy specjał - wydrążoną, podłużną bułkę, w którą "zawija" gorącą kolbę kukurydzy, którą w międzyczasie odwija z otaczających ją liści..
Główny rynek miasta żyje już od rana. Nie wiem jak to możliwe, ale już przed południem, w roboczy dzień, jest tu pełno ludzi, którzy robią "coś". Ciężko dokładnie powiedzieć co, ale to wszystko ma jedną wspólną cechę - nie widać, żeby komukolwiek się gdzieś spieszyło.. :) Ludzie siedzą na ławkach i murkach otaczających zieleńce, zakochani się obejmują, klienci czyścicieli butów, których jest tu zatrzęsienie, czytają gazety.. Z różnych stron słychać muzykę: wieczorem - Mariachi, przed południem - ulicznych "grajków" występujących na żywo albo z "pół-playbacku". Zwieńczeniem jest kilunastoosobowa orkiestra marimba, która występowała zarówno wieczorem jak i rano - z muzyką na poziomie bardzo profesjonalnym.. Pozostaje tylko siedzieć i słuchać.. Miasto ma trochę inną atmosferę niż np. poprzednie San Cristobal, bo znacznie mniej rzucają cię tu w oczy turyści. To nie sezon. I dobrze :).Przyglądamy się temu wszystkiemu, objadając się przepysznym kilogramem sałatki z czerwonych grejfrutów.. ;)
Niestety - czas na dworzec..
Droga do Puebli jest bardzo malownicza - prowadzi przez skaliste góry, jest w miarę prosta i dobrej jakości, i z naprawdę pięknymi, rozległymi widokami. Dobrze,że na podróż wybraliśmy dziś dzień :). To trochę jak przejazd przez Alpy. Tylko trochę ;). Góry są równie wysokie, skaliste, ale o łagodniejszych stokach, porośnięte są większą ilością roślinności i mają zupełnie inny kolor. Żółto-szaro-czarny. No i w alpach, na stokach, nie rosną gaje kaktusowe :).
Z ciekawostek - dziś dzień wzmożonych kontroli bezpieczeństwa. Nie wiem czy to kwestia trasy którą wybraliśmy, czy może jakichś wydarzeń, o których nie wiemy, w każdym razie sprawdzono nas już dokładnie przy wejściu do autobusu. Potem , gdzieś po półtorej godziny jazdy zatrzymał nas posterunek wojskowy. Żołnierz, który wyszedł zza umocnień zrobionych z worków z piaskiem, kazał wysiąść wszystkim, którzy mają jakiś bagaż w bagażniku, a następnie wylosował w ciemno kilka toreb (w tym - mój plecak ;) ) i kazał otworzyć w poszukiwaniu materiałów wybuchowych. Do tej pory nie zanotowaliśmy żadnych niebezpiecznych incydentów i czujemy się bezpiecznie, choć trzeba powiedzieć, że liczba policji w miastach i wojska poza miastami (wszyscy - z długą bronią) znacznie przekracza wszelkie znane mi standardy.. Później dowiedzieliśmy się,że to dziś właśnie wybrano nowego papieża, z Ameryki Południowej. Może to z tego powodu ?
Wieczorem dojechaliśmy do Puebli. Miasto na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo duże. Zocalo nie ma już tej atmosfery co poprzednie.., ale zobaczymy jutro, może to tylko pierwsze wrażenie.
Planowaliśmy zrobić jutro wypad na zbocza wulkanu, ale prognoza pogody zapowiada zachmurzenie, a i cena takiej wycieczki jest z kosmosu. Niestety czasu,żeby poczekać na poprawę i zorganizować coś tańszego już ne mamy..Zostaniemy tu dwie noce, a w piątek rankiem - do stolicy. Stamtąd jeszcze wypad, żeby zbaczyć słynne, ogromne azteckie piramidy: Słońca i Księżyca, a potem.. na lotnisko. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz