Po krótkich negocjacjach,
udaliśmy się półciężarówką do portu,
starając się po drodze m.in. zaznajomic z małomównym tutystą z Denver.
W porcie,
musieliśmy trochę zaczekać aż kapitan przygotuje łódź ( wyleje wodę i uruchomi ledwo żywy silnik :) ). Jak już się udało - 45 min. szybkiej jazdy, najpierw wzdłuż brzegu Zatoki Mekyskańskiej, a następnie - przez ujście rzeki Rio Celestun. Po drodze spłoszyliśmy m.in. białe pelikany,
ale naszym celem było przede wszystkim ogromne stado flamingów, które w pewnym momencie zaczęło majaczyć na horyzoncie..
Po chwilę podpłynęliśmy bliżej..
Trudno to opisać - trzeba to zobaczyć, usłyszeć i poczuć.
l
W drodze powrotnej - wpłynęliśmy w kanał namorzynowy, żeby bliżej im się przyjrzeć
Z powrotem - najpierw krótko po rzece,
a potem półgodzinny spacer..
Myślę, że ten wypad zapamiętam na długo - taka masa flamingów w ich naturalnym środowisku robi wrażenie. Jeszcze jak to piszę mam lekki dszczyk emocji. ;)
Wieczorem wróciliśmy do Meridy, i po krótkim pożegnaniu z naszymi gospodarzami, Janem i Lindą - dalej, w 9-cio godzinną podróż do Palenque. Gdzie wylądowaliśmy około szóstej rano. Ale o tym - następnym "wejściu" :). Jutro - dwudniowa wyprawa wzdłuż granicy z Gwatemalą,m.in. do tajemniczych ruin w dżungli, gdzie dotrzeć można tylko rzeką.
Internetu nie ma tam na pewno więc co najmniej dwa dnie przerwy w "nadawaniu" :)..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz