niedziela, 3 marca 2013

Ser Szwajcarski czyli magiczne Cenotes..

Dziś, decyzję o tym gdzie jedziemy podjęliśmy... pod kasą dworca autobusowego. ;) Z dwóch opcji wygrała ta, dla której autobus odjeżdżał za pięć minut. :) Po ponad godzinie jazdy wysiedliśmy w miejscowości Cuzama. Stąd jeszcze cztery kilometry do wioski, skąd z kolei można dostać się do trzech Cenotes - jaskiń wypełnionych wodą.. Któryś z przewodników napisał, że gdyby przekroić Jukatan z góry na dół to wyglądałby on jak ser szwajcarski..Wapienne skały pełne są popękań, wyżłobień itp. dziur, przez które czasem przepływa, albo gromadzi się w nich woda.. Cenotes stanowią naturalne zbiorniki/magazyny słodkiej wody. Przybierają najróżniesjsze formy - od całkowicie otwartych po niemal całkowicie zakryte, gdzie, żeby się dostać, trzeba przeciskać się przez niewielkie otwory w ziemi..


Z przystanku autobusowego zabrał nas motorikszą miejscowy Amigo, który już tradycyjnie próbował nas naciągnąć, więc po sympatycznym początku skończyło się na niesympatycznym rozstaniu - pazerność to bardzo przydka cecha.. Po małych perturbacjach, niewielkiej kłótni, naszym odwrocie a następnie - powrocie.. udało się następnie ustalić cenę za kolejną część podróży:). Tym razem - na wózku używanym kiedyś do transportu sizalu - obecnie przerobionym na coś w rodzaju drezyny ciągniętej przez niewielkiego konika..


"Drezyna" porusza się po torze ułożonym wśród wymarłych plantacji..


Wzdłuż drogi można spotkać wylegujące się na kamieniach albo szybko przed nami uciekające Iguany (to ten mały z przodu, między torami, ten duży z lewej to koń.. :) ).


Cenote znajdują się w odległości pojedynczych kilometrów od siebie, więc podróż nie trwa długo, ale i tak warta jest każdej minuty na nią poświęconej. Wrażenie jest po prostu - magiczne... Pierwsza jaskinia była z tych bardziej otwartych, co nie znaczy, że zupełnie odkryta..


Schodzi się po schodach kilkanaście metrów w dół, a tam.. , nie tylko nie można oderwać oczu,


ale po wejściu do cieplutkiej wody - nie chce się z niej wychodzić..


Kolejna grota - trochę trudniej dostępna..,


ale po pokonaniu pierwszych trudności..


hmm..., mnie przechodziły dreszcze..


Znów półgodzinna kąpiel,


m.in. w towarzystwie dwójki płetwonurków..


Znad głów zwisają nam wielometrowe korzenie drzew rosnących na powierzchni,


Kiedy człowiek płynie na plecach oprócz korzeni przesuwają mu się nad głową różne formy skalne..


Nie da się tego opisać, ani pokazać w pełni.. Dla takich chwil człowiek "poniewiera się" te tysiące kilkometrów..
Ostatnia Cenote posiada w sklepieniu tylko kilka otworów, jest najciemniejsza i.. równie magiczna jak dwie poprzednie, choć na zupełnie inny sposób.


Wracamy oczywiście końską drezyną..


a następnie - czterokilometrowym spacerem wśród miejscowych "pól"


i przez senną miejscowość.


Jak dla mnie to najbardziej "pozytywnie emocjonujący" z dni spędzonych do tej pory w Meksyku.
Jutro - laguna zarośnięta namorzynami, flamingi i inne ptactwo.. Po wycieczce wsiadamy w autobus, w nocną podróż do Palenque. Czas do dżungli. Nie wiem czy będzie po południu dostęp do sieci więc może być przerwa w "nadawaniu".. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz