Wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek - w pełni „wyluzowane”. Generalnie nie nakładamy na siebie presji na tym wyjeździe :). Najpierw trochę posiedzieliśmy w zaimprowizowanej czatowni a potem niebyt długi spacer wzdłuż laguny. Wieczór - w przemiłym towarzystwie Huberta i Asi z Warszawy - pozdrawiamy :). Wczoraj na to bezludzie przyjechały tylko dwie pary - obie z Polski 👍. Poranek znów w czatowni - pozorny tam spokój, ale zawsze coś się dzieje. A to dzięcioły przylecą, a to kłótnia o banana, a to wrzask na widok sokoła (jastrzębia ?), który przysiadł na gałęzi, a to rodzina małp wpadnie po banana. I te kolory - mmm..
Końcówka wyjazdu zejdzie nam w okolicach Monteverde. Na początek - dolina tapirów. Jak sama nazwa wskazuje nastawiamy się zobaczyć tam.. kolibry ☺. Pogoda dopisuje aż za bardzo: +/- 35 stopni praktycznie bez przerwy. Nie trzeba prać - wystarczy wysuszyć :).
Pozdrawiamy również, fajne są takie niespodziewane spotkania! Hubert i Hania. Ps. A ten drapol, co przysiadł rano i wywołał palpitację u dzięciołowej, to był jednak Grey Hawk (Myszołownik Szary po naszemu) a nie Roadside Hawk.
OdpowiedzUsuńDzięki:). Dzięciołowej to pewnie nie „robi”, ale w e-birdzie poprawimy ;).
OdpowiedzUsuńP.S. Tapir Valley - było warto :). Pozdr