niedziela, 21 kwietnia 2024

Ptasi raj w Kordylierach. Nie bez przygód..

Zanim wybraliśmy się na poszukiwanie tajemniczego Quetzala w rezerwacie jego imienia - najpierw trzeba było się do tego rezerwatu dostać. Sprawa wydawała się prosta - najpierw powrót łodzią z Drake, potem wsiadamy w auto, trasa wcześniej wyznaczona (3h) - poszło. Na początku nawet tak to wyglądało. Już około dziewiątej sączyliśmy pyszną mrożoną kawę z czekoladą na przystani w Sierpe, potem - pierwsza część drogi wzdłuż wybrzeża z przystankiem na plaży, gdzie surferzy stawiają pierwsze kroki. Po około 70 km - skręt w prawo - prosto w góry. Po drodze jeszcze drugie śniadanie, z widokiem na góry oczywiście, i tankowanie (na szczęście) - w San Isidro. Na stacji benzynowej full serwis - nie można się niczego samemu dotykać, oprócz klawiatury z pinem do karty. Panie obsługujące dystrybutory pochodzą chyba z jakiegoś specjalnego castingu - wszystkie wyjątkowo atrakcyjne.. Natomiast ja, zamiast przyglądać się paniom z obsługi, powinienem był lepiej przyjrzeć się nawigacji, która wyprowadziła nas zaraz potem kompletnie w pole. Zamiast trzymać się Panamericany wyznaczyła trasę „szybszą„.. Pierwsze podejrzenia zacząłem mieć około 20 km po tankowaniu, jak droga zaczęła się zwężać. Ale co tam - poczujemy przecież bardziej lokalny klimat. Potem skończył się asfalt.. , i to pomimo włączonej opcji „unikaj dróg nieutwardzonych”.. Pomyślałem sobie - spoko, mamy 4x4 więc odcinki szutrowe jakoś przejedziemy. Potem skończył się szutr i zaczęły się całkiem spore kamienie. Potem - droga zaczęła piąć się ostro w górę. Napęd 4x4 włączony już dawno.. W którymś momencie auto po prostu stanęło. Ani się rozpędzić, ani zawrócić.. Nie wiem ile nam zostało do końca tej masakry, i stwierdziłem że nie chcę wiedzieć. Wycofałem kilkanaście metrów i z duszą na ramieniu (i asystą Izy) zawróciłem, na kilka razy. Powrót - jakieś 40 km, w 1/3 - po bezdrożach. Straciliśmy łącznie jakieś 1,5-2h.. ale co tam: przygody muszą być, zwłaszcza, że czekała na nas przecież pieczołowicie wyszukana Eco Lodge’a w górach. Taa.. Panamericana w najwyższym punkcie naszej podróży „wjechała” na 3300 m npm - dobrze, że aklimatyzacja po Himalajach została ;). Potem zjazd 1000 m w dół, do pięknie położonej doliny, i -szok termiczny: rano było 35, wieczorem - 15. I niestety - to nie koniec przygód. Było blisko zmroku, my już mocno głodni.. a okazało się, że nasza Lodge’a leży w pięknie położonym miejscu. Tylko nie w tym. Na Booking’u było jak byk: odległość do naszego rezerwatu - 0 km. Jakby to powiedzieć.. no czar trochę prysł. Na szczęście znaleźliśmy szybko fajny domek z ogrodem i teraz zostało się tylko użerać z obsługą klienta Bookingu, żeby oddali nam kasę za jeden nocleg, za który nas chcą skasować mimo pomyłki. 

Poranek upłynął na wypatrywaniu pięknych Quezali, które nie latają tu stadami, niestety. Na szczęście mamy w teamie super tropiciela pysków i udało się wypatrzeć trzy (nie każdemu się to udaje, nie, nie, nie). Niestety są dość szybkie więc ujęcie nie jest najbardziej atrakcyjne.. Do wczesnego popołudnia włóczyliśmy się po okolicy robiąc łącznie około 15 km. To jest prawdziwy ptasi raj, więc wiadomo - nudy nie było :). Nóg wprawdzie nie czujemy, ale zaraz kolacja w najlepszej knajpie w okolicy, wino w lodówce się chłodzi. Wiadomo - dziś rocznica :) . 




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz