czwartek, 19 maja 2022

W drodze. Nie całkiem ubitej..

Powrót z San Cristobal raczej bez historii, poza tym, że na międzylądowaniu zaliczyliśmy około godziny opóźnienia z powodu problemów technicznych. Z tropików trafiliśmy w wysokie góry, z deszczem i mgłą. Temperatura 15 stopni. Trochę dywagacji wieczorem na temat sposobu dotarcia do naszego następnego celu - w końcu decydujemy na dojazd lokalnym autobusem do miasteczka w górach (Nanegalito), potem trzeba będzie znaleźć jakieś lokalne taxi bo Refugio Paz de Las Aves jest na kompletnym zadupiu. Szybka kolacja i nocleg w Hostelu za kratami. To nie Galapagos 🙂.

Wyjazd z Quito w kierunku północno zachodnim jest bardzo malowniczy. Najpierw ciągnące się kilometrami osiedla rozrzucone na zboczach wulkanicznych gór (zupełnie inne niż w Mexico City, w ogóle nie widać slumsów), potem już tylko pojedyncze osiedla wśród zielonych szczytów. Najpierw musimy się trochę jeszcze wspiąć - prawie na 2900 mnpm. Roślinność na tej wysokości jest tu bujna, mijamy np. pola kukurydzy, temperatura 20 stopni o dziesiątej rano, potem - zjazd przepaścistymi dolinami na poziom około 1500 mnpm.: wszystko zalesione, bardzo bujne, przy drodze bananowce, trafiają się też wodospady. Znów robi się cieplej. Liczymy, że będzie kolorowo 🙂.

W Nanegalito mamy 2h przerwy. Wioska w górach - wdychamy lokalne klimaty. Trzy ulice na krzyż. Na początek - kawa przyrządzona z sercem, bardzo dobra. W centrum - oczywiście "hala sportowa", jak wszędzie tu: ogromna wiata z boiskiem w środku. W ciągu dnia korzysta z niej młodzież ze szkoły obok, wieczorem - jestem pewny, że to miejsce gdzie gromadzą się ludzie z wioski, bo tak jest tu wszędzie. Nawet w niewielkich miejscowościach na Galapagos takie "hale" to centralne punkty miejscowości (stanowią też punkty zbiórki w razie zagrożenia tsunami). Co ciekawie, oprócz piłki nożnej główną dyscypliną, która wspólnie uprawiają jest siatkówka :). W Quito też widziałem sporo takich krytych boisk. Jest trochę czasu żeby wsiąknąć w miejscowy klimat, kupić kalosze na drogę :) (zaczęło padać - wiadomo góry). Jeszcze obiad za 6$ (dwie osoby :) ), i - głębiej w góry..
Na ulicy jesteśmy "zwierzyną łowną" - taksówki nie trzeba szukać, znajduje nas sama 🙂. A dalej - droga nie całkiem ubita..
Widoki z tarasu - mokry las w górach. Po pierwszym wrażeniu nie wiem czy bardziej "misty" czy "mystic..". Tak czy inaczej minęła godzina i czuję się jak lis w kurniku. Oj będzie kolorowo..








„Hala sportowa”:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz