Zejście do lądowania na lotnisku w Quito można uznać za spektakularne. Płyta jest na wysokości ponad 2700 m.n.p.m., a ogromną kotlinę, w której leży stolica Ekwadoru, otaczają szczyty na oko o jakieś 1000 m wyższe. Można pomachać kierowcom na drogach, które widać na wysokości skrzydeł kilka km przed przyziemieniem.. Wylądowaliśmy zgodnie z planem, a w trakcie kołowania do terminalu przywitała nas "brama" stworzona przez dwie ogromne lotniskowe pompy strażackie. Okazuje się, że to pierwszy przypadek lądowania Dreamlinera w barwach KLM na tutejszym lotnisku, więc i mała uroczystość się trafiła.. Pogoda typowa dla tego miejsca - dość ciepło ale mnóstwo chmur. Odprawa dość sprawna - jak widać to nie amerykańskie immigration.. Nawet przy wyjściach z terminalu dość spokojnie - jak nie w Ameryce Południowej. Uber dość drogi, hotelik na kompletnym zadupiu, 5km od lotniska. Nad nami trzy ogromne orły, na polu obok - cielęta. Swojsko. Padamy na twarz, jak to po dobie podróży, ale od północy miejscowego czasu już nie możemy spać. 7h różnicy.. Bladym świtem wyjazd na Galapagos, Quito musi poczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz