Najpierw jeszcze małe p.s. do pobytu na Isabeli: foto z pingwinem. Nasza "współwycieczkowiczka" z Ekwadoru stanęła na wysokości zadania i przesłała zdjęcie zrobione z łódki w trakcie naszych harców z pingwinem. Dla ułatwienia oznaczyłem na zdjęciu kto jest kim..
Potem był przyjazd na San Cristobal, z dziennym postojem na Santa Cruz urozmaiconym kąpielą w "grotach" lawowych. Z nazwy. Z wyglądu - wąwóz lawowy wypełniony po części wodą. Wieczorem wylądowaliśmy wykończeni na najbardziej wysuniętej na wschód wyspie archipelagu. Następny dzień - Espanola. Tym razem - wyspa wysunięta najbardziej na południe. Obowiązują tu limity odwiedzin - nie codziennie można tu przyjechać, ale - warto jak cholera. Wyspa jest dzika, dostępna dla ludzi tylko na zachodnim krańcu. Woda dziś wysoka więc lądowanie było na mokro - z pontonu na plażę. Na plaży pełno Lwów morskich. Młode dokazują, starsze wygrzewają się i pilnują terytorium. Iguany morskie mają tu trochę inny kolor: oprócz czarnego jest jeszcze bordowy i trochę zielonego - to z powodu różnic w diecie. Trzeba uważać żeby nie nadepnąć - są wszędzie. Od samego lądowania - mnóstwo wrażeń: mocking bird karmi młodego, w powietrzu pełno "masked boobies", dalej - pełno ich gniazd, obok których gniazduje też trochę blue footed boobies. Klify pełne ptaków. Trochę dalej - główna atrakcja wyspy: albatrosy. Jest teraz okres gniazdowania, więc pełno tych ogromnych ptaków siedzi nieruchomo na jajkach. Właściwie - każdy ma jednym. Ptaki te przebywają tu od kwietnia do grudnia, potem - wybywają żeby wrócić.. po pięciu latach. Jak takie ptaszysko człapie po lądzie to wygląda jak niezdarny indyk z wielkim dziobem ale w locie.. Można patrzeć w nieskończoność. W locie pięknie wyglądają też "Red billed tropic birds". Są śnieżnobiałe, z intensywnie czerwonym dziobem, czarnymi końcówkami skrzydeł i pięknym długim ogonem który wygląda trochę jak welon. Szczególnie efektowne jest lądowanie takiego ptaka, tylko ciężko je dostrzec. Migawki aparatów trzaskają w zawrotnym tempie. Były jeszcze jastrzębie galapagoskie, szczudłaki i parę innych odmian. Dłuższą chwilę spędziliśmy też w miejscu gdzie co chwilę ocean wtłacza wodę w wąską szczelinę, z której ta za moment wytryska w powietrze na wiele metrów w górę. Obserwujemy to wszystko z klifu, nad którym od czasu do czasu trafia się "nalot" albatrosa. Espanola to dla nas jakby esencja tych wysp: takie mieliśmy ich wyobrażenie: dziko, niedostępnie, pełno zwierząt.
Po lunchu na łodzi - snorkowanie na wschodnim krańcu wyspy. Pływamy u stóp klifu, jest głęboko ale woda jest bardzo przejrzysta. Na początku - pełno młodych lwów morskich, które są bardzo ciekawskie - wręcz ocierają się o nas. Później największe wrażenie zrobiła ławica czarnych ryb. Była kilka metrów pod nami, jakiś czas unosiliśmy się nad nią obserwując jak reaguje jakby była jednym, ogromnym organizmem. Pod ławicą lwy morskie jak zwykle uprawiają swoje "wygłupy". Ma się wrażenie udziału w jakimś wyreżyserowanym spektaklu. Nie da się tego zapomnieć, jestem pewny..
Wieczorem , już w porcie, spacer przy plaży zaanektowanej przez lwy morskie: wychodzą z wody na noc nawołując się przy tym donośnie. A obok knajpki i spacerujący ludzie..
Jutro - opłyniemy San Cristobal dookoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz