Na Isabeli, największej wyspie archipelagu, postanowiliśmy spędzić dwa pełne dni. Przeprawa przypomina trochę odprawę na samolot. Trzeba się zgłosić wcześniej, odebrać kartę pokładową, przejść kontrolę bagażu, następnie - taksówką wodną na "prom". Znaczy - na szybką łódź motorową, która zabiera około 30 osób. Szybką, choć wysłużoną.. Założyłem, że o kamizelki ratunkowe nie wypada pytać..
Sama podróż - około 2h. Miejscowy port jest dużo bardziej kameralny niż ten na Santa Cruz. Czuje się taki bardziej "hawajski" klimat, tyle że w wersji lokalnej - luźno, prosto, bez pośpiechu.. Takie trochę "No women no cry" gdzieś w tle się unosi :).
Po małym rekonesansie po okolicy i wizycie w agencji - czas na Tintoreras: wysepki położone niedaleko od portu. To miejsce gdzie gniazdują morskie legwany (jest ich tu, na Isabeli, zatrzęsienie), a w kanałach z lawy i lagunach można spotkać morskie żółwie i rekiny o tej samej nazwie - znaczy Tintoreras (szaroniebieskie, białe końcówki płetw, większe osobniki spotykane przez nas miały około 2m długości). Po drodze - spotkanie z dwoma pingwinami. Małe się zawsze :). Po dłuższym spacerze wśród pól lawowych i podziwianiu zwierząt, było też snorkowanie. W którymś momencie przewodnik zabrał nas do wąskiego kanału gdzie schroniło się około 50ciu rekinów. Dla takich neofitów jak my to spore przeżycie.. Wieczorem - owoce morza, jak codziennie ostatnio.. Drugi dzień na Izabeli to poranna sesja z flamingami - całe siedem sztuk udało się spotkać, żerujące przy brzegu jeziorek na bagnach. Po drodze - drewniana ścieżka cała w legwanach - nie da się przejść. W drodze powrotnej - na murze przy barze na plaży znów "zbiegowisko" legwanów.. Tym razem młodych. Po poludniu - wyprawa na przylądek Cabo Rosa, gdzie najpierw można.., tak - posnrorkować :) z żółwiami i rekinami (tym razem black-tip sharks). Było też pływanie z pingwinem :). Żeby się tam dostać i wydostać łódź musi pokonać ogromne fale zaskakujące się przy brzegu. Dwa "skoki" naszej łodzi mój kręgosłup zapamięta na długo. Potem - czas na spacer w księżycowym otoczeniu.. Miejsce jest przepiękne - mnóstwo tuneli, pomostów, zatoczek itp. utworzonych przez lawę. Wszystko porośnięte kaktusami i różnorodną roślinnością. Pomiędzy tym wszystkim - pełno niebieskonogich głuptaków, które właśnie teraz mają w tym miejscu okres godów. Dobierają się w pary, czemu towarzyszy małe przedstawienie - rodzaj tańca wykonywanego przez oba osobniki - gdzie samiec najpierw pokazuje swoje "ciapy" samicy, ona na to odpowiada, na koniec - rozłożenie skrzydeł. Wszystkiemu towarzyszą charakterystyczne dźwięki. Mogliśmy to oglądać z bardzo bliska. W dodatku - w dwóch przypadkach zaloty zakończyły się sukcesem i doszło do konsumpcji związku :). Super wrażenia, piękne widoki - warto tu być.. Jutro - przeprawa na San Cristobal, "na dwa razy". Rano - Santa Cruz, po południu - dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz