środa, 18 lipca 2018

18-20.07 Trzy dni do wschodniego wybrzeża.



Barrow Creek. Bardzo stary, klimatyczny bar pamiątkami z całego świata, w środku kompletnie niczego. Wewnątrz, na przestrzeni może 20 m kw, jest wszystko - od węży w formalinie, przez buty koszykarskie w rozmiarze ( na oko) 52, banknoty z całego świata, aż po dwie małe buteleczki z Żołądkową Gorzką i Żubrówką, które zostawili tu jacyś Polacy.




 Zamawiany po super piwie i ucinamy sobie pogawędkę z barmanem, np. o tym jak działa i wygląda prawdziwy bumerang, włączając w to prezentację live.  


Barman w międzyczasie obsługuje klientów stacji benzynowej. Stoi za komputerem, ale pyta każdego za ile zatankował. Oczywiście nikt nie pamięta, więc za każdym razem musi założyć okulary i podejść sprawdzić na dystrybutorze, ewentualnie - poprosić kogoś z ludzi siedzących przed barem żeby to zrobili za niego. Taki klimacik..

Niejako przy okazji stajemy się właścicielem próbki aborygeńskiej sztuki - głęboko symbolicznego obrazu, z opisem historii, którą opowiada i podpisem autorki na "rewersie".
Nie może się obyć oczywiście bez próbki miejscowego humoru ;) :

Z cyklu lokalne osobliwości: w Northern Territory obowiązuje limit zakupu alkoholu na osobę - 2 butelki wina na głowę. Nie wiem na jaki czas ten limit, ale żeby zrobić mały zapas musieliśmy iść do sklepu w Tennant Creek ( specjalnego - tylko z alkoholem, jak w całej Australii) całą rodziną i zeskanować wszystkie nasze ID. Wygląda że będziemy figurowac w kartotekach miejscowego urzędu antyalkoholowego jako rodzina patologiczna. W Tennant Creek dwa takie sklepy. W obu na stałe dyzuruje policjant "wspomagając sprzedawcę w kontaktach" z miejscowymi klientami. Np gdy któryś próbuje "wynegocjować większy limit".. Widziałem też, że niektórzy mają bana na zakup - policjant sprawdza w kartotece delikwenta. Pewnie to nie przypadek, że akurat w tej miejscowości znajduje się duże skupisko Aborygenów. Gołym okiem przygodnego turysty widać, że to potężny problem tutaj.
Wieczorem nie udało nam się dojechać do wypatrzonego Road House'u z kempingiem i musieliśmy zostać na tzw. Rest Area. Bez udogodnień, za to w spokoju i ze wspaniałym widokiem na rozgwieżdżone niebo..


Czwartek upłynął na podróży z niewielkimi przerwami. Po przebiciu się przez całkiem wysokie jak na Oz góry wyjechaliśmy na ogromne, równe jak stół równiny. Wszystko ogrodzone, gdzieniegdzie widać stada krów. Jesteśmy już w Quensland i powoli zbliżamy się do wschodniego wybrzeża. Na drogach znacznie więcej rozjechanych kangurów - nie lekceważymy ryzyka i po zmroku staramy się nie jeździć. Na liczniku ponad 9 tyś. km.
Wieczorem można bliżej przyjrzeć się temu co biega tu po polach. Właściwie nie tylko przyjrzeć, ale wejść w bliższy kontakt - australijski Rump wygląda tak:


Piątek - warto rano wstać:




Z cyklu ciekawostki z podróży - dynamika zmian populacji miejscowości gdzie spędziliśmy ostatnią noc:


Można powiedzieć że ledwie zdążyliśmy..

A propos ostatniej nocy: wczoraj było rodzinne święto, były więc chóralne śpiewy, szampan, prezenty, świeczki i suto zastawiony stół. Stek powyżej to właśnie część kolacji. Trafiliśmy na chyba najbardziej uroczy ( i najtańszy) kemping w całej podróży - dobrze się wszystko złożyło, szczególnie ze wieczór był bardzo ciepły.
Inna ciekawostka: po drodze natrafilismy na dzieło lokalnego artysty, który w przypływie weny twórczej postanowił wybudować 70 metrowej długości mur z miejscowych minerałów, w który wmurował chyba wszystko co udało mu się wyciągnąć ze starych magazynów i szop w mieście, włączając maszyny do szycia i pisania, stere zlewy, felgi, narzędzia, różne części zapasowe i kilka motocykli razem z oponami. Mam trudność ze zrozumieniem tak bardzo współczesnej sztuki.. , ale przy najmniej próbowałem ;)



Po południu przekroczylismy ( przekraczamy, hmm ? ) Wielkie Góry Wododzialowe, co oznacza że znaleźliśmy się w zlewni Pacyfiku. Dla nas odznacza to dużą zmianę krajobrazu. Skończyły się ogromne pastwiska, teren jest pofałdowany, roślinność w dużej części różna od tego co dotychczas. Pojawiły się np. całkiem spore drzewa liściaste - w końcu żyje tu ponad 400 gatunków akacji, o eukaliptusach nie wspominając. Widzieliśmy też dziś dwa razy kangury przeskakujące drogę jeszcze przed zmrokiem - wygląda fajnie ale  trzeba bardzo uważać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz