W nocy temperatura spadła do 3 stopni więc wstawianie przed świtem nie było najprzyjemniejsze.. Ciepło się robi około 9tej. Śniadanie zjedliśmy u stóp północno- zachodniej części masywu. W świetle wchodzącego słońca Krzysztof wybrał się na górę, reszta ekipy - w efekcie koło masywu. Mieszanka przeżyć estetycznych z mistycznymi. Co chwila mijamy jakieś święte miejsce. Te dla kobiet są odrębne od tych dla mężczyzn - nie potrafimy ich odróżnić. Generalnie trudno poznać jest historie Aborygenów - skwapliwie ich strzegą.. Tak czy inaczej miejsce jest zdecydowanie warte odwiedzenia. Masyw z bliska jest bardzo różnorodny. Do tego dochodzą kolory i przestrzeń. Jest środek zimy więc roślinność jest praktycznie wyschnięta, ale i tak jest bardzo malowniczo..
Po wyruszeniu w drogę do Kings Canyon - zmiana planów. Charakter miejsca jest podobny do tych, które już widzieliśmy - postanowiliśmy udać się na zachód, żeby mieć trochę rezerwy czasowej i poszukac atrakcji o innym charakterze. Przywilej tych, którzy nie mają "twardych" planów ;). Tym samym, po przejechaniu 7500 km przestaliśmy się oddalać od miejsca wylotu. Teraz - będziemy się tylko zbliżać. Planowany nocleg - około 100km na południe od Alice Springs. Może noc nie będzie taka zimna, brrrr...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz