Czas na kulminację naszego pobytu. W środku kontynentu, na kompletnym pustkowiu wyrastają dwa masywy skalne o magicznej sile przyciągania. Jedziemy sprawdzić jak dużej ;).
Po drodze śniadanie przy górze Mt Connor, którą co niektórzy bardziej podekscytowani biorą za Uluru. Niezły widok przy jedzeniu ;).
Tym, którym chciało się ruszyć 4 litery i podejść pod małą górkę po drugiej stronie drogi ukazuje się rozległy widok wyschniętego słonego jeziora. Sporo się trzeba w tej Australii najeździć, ale dech w piersiach czasem zapiera.. A to był dopiero początek dnia.
Scenka ze stacji benzynowej: dystrybutory zamknięte na solidne kłódy. Żeby zatankować - trzeba udać się po panią do kasy, żeby podeszła i otworzyła kłódkę. Po tankowaniu pani wypisuje Ci kartkę z kwotą do zapłaty, zamyka kłódę i udaje się z Tobą do kasy gdzie płacisz.. nie, nie w naturze - kartą zbliżeniową..
Po drodze baner z wielkim napisem SEX. Pod spodem, małymi literami: "jak już przykułem Twoją uwagę to przyjmij do wiadomości ze klientów bez koszulek nie obsługujemy". Australia to dziwny i wesoły kraj:).
Około południa dotarliśmy do Yalura Resort gdzie znajduje się m.in. camping na którym opłacamy miejsce na wieczór. 80 dolarów - najdroższy nasz nocleg jak dotąd, ale z jakim widokiem ;).
Następna w kolejności - wizyta w Kata Tjuta (" Wiele Głów"). To grupa obłych skał o wysokości kilkuset metrów. Z bliska wyglądają jak masy otoczaków posklejanych gliną, ukształtowanych jakimiś ogromnymi, niewidzialnymi dłońmi w formy przypominające głowy olbrzymów.
Wybraliśmy się na siedmiokilometrowy trekking wśród przepaścistych, czerwonych ścian, z masą wspaniałych widoków. Na pewno najładniejsza piesza wycieczka tego wyjazdu jak dotąd..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz