wtorek, 24 lipca 2018

24.07. 40 godzin powrotu czyli czas na post scriptum



Jak zwykle trochę chaotycznych obserwacji i "praktycznych rad" na koniec. W końcu lepiej uczyć się na cudzych błędach..

Planując podróż opieraliśmy się na jednym, podstawowym doświadczeniu z naszego ostatniego objazdu Zachodnich Stanów: przejechaliśmy tam prawie osiem tysięcy km w trzy tygodnie, i było to bez szkody dla "jakości wrażeń". Na tej podstawie wyszło nam, że jak zaplanujemy trochę więcej przejazdów to może zmęczymy się bardziej, ale "da się zrobić". Jest jednak jedna podstawowa różnica - tam mogliśmy się  przemieszczać z prędkością 120-140 km/h, przez kilkanaście godzin dnia, również po zmierzchu, tu - najwyżej jedenaście godzin dziennie, z prędkością 90-100 km/h. Okazuje się to być różnicą ogromną. Nawet dodatkowa jedna h dziennie, przejechana z prędkością 120 km/h, pozwoliłaby nam przejechać 2400 km. W praktyce oznaczałoby to dodatkowe trzy dni zwiedzania zamiast trzech dni "bitej jazdy" :(. Wychodzi na to ze nie wzięliśmy pod uwagę tego, że w Australii mieszkają kangury (!), że o krowach nie wspomnę (po zmroku krowy rownież potrafią wejść na jezdnię - widzieliśmy kilka razy efekt ich kontaktu z Road Trainem, dla nas - nie do przeżycia.. ). Podstawowy błąd w planowaniu skończył się tym, że większość z zaznaczonych przez nas w googlach atrakcji musieliśmy w zasadzie ominąć. Wiąże się z tym inna obserwacja - wielu z tych atrakcji i tak nie moglibyśmy zobaczyć, nie dysponując (porządnym !) autem z napędem 4x4. Naszym celem wszak nie były miasta, w Outbacku oznacza to często dojazd po żwirze i kamieniach. Pomimo tych niedogodności - było warto :) .
Parę zdań o "Outbacku". Przed wyjazdem myślałem w tym kontekście o bezdrożach centralnej Australii. Teraz patrzę na ten kontynent jak na dwa różne światy: bogaty południowy wschód - głównie wzdłuż wybrzeży, plus parę większych miast w częściach - jak Perth czy Darwin, i resztę - Outback właśnie. W tej chwili to dla mnie coś zupełnie innego niż pustkowie gdzie nie ma drogi. To ogromne odległości bez żywego ducha, brak  zagospodarowanych terenów, bardzo dzika przyroda, ogromne obszary okresowo zalewane powodziami, surowość krajobrazów i klimatu, huk Road Trainów w nocy i fal rozbijających o skały, to wreszcie coś w rodzaju stylu bycia ludzi stąd: wielokrotnie  widzieliśmy ludzi z przyczepami, którzy spędzali czas w środku niczego - np. na tzw. rest area'ch albo na prostych kempingach przy Road House'ach. Zostają w miejscu po kilka dni, albo przemieszczają się po kilkadziesiąt km dziennie - wcale nie w poszukiwaniu spektakularnych atrakcji. Po drodze zbierają suche drewno na wieczorne ognisko i okupują kempingowe BBQs, smażąc steki.. Road House'y w outbacku to prawdziwy skarb. Rozrzucone, czasem w całkiem sporej odległości od siebie, stacje benzynowe ze sklepikiem i knajpką, z zagospodarowanym (prysznice :) ) kawałkiem terenu , który udostępniają kamperom. Ceny - od 20 do 60 ASD za cztery osoby (bez zasilania), przy czym wyższa cena wcale nie oznacza wyższego standardu. Opcją noclegową są rest areas - czasem to większa zatoka parkingowa, czasem - piękny teren wsród drzew oddalony od drogi, czasem z WC, czasem - bez. Zaleta: za darmo i z zapierającym piersi widokiem na rozgwieżdżone niebo, piękne wschody i zachody słońca, często  z darmowym, ptasim koncertem o poranku. Rada praktyczna: koniecznie odżałować parę złotych na aplikację WikiCamp i załadować tuż przed wyjazdem mapy terenów planowanych do odwiedzenia - rzecz nieoceniona :).
Oprócz godzin spędzonego w samochodzie najbardziej we znaki dała nam się pogoda: niskie temperatury w nocy i silne wiatry w zachodniej części kraju. Przy takim trybie podróżowania jak nasz wizyta w Australii w środku ich zimy jest dużym wyzwaniem. Drugi raz raczej byśmy się nie zdecydowali..
Jeszcze kilka praktycznych porad: ceny paliw wahają się bardzo - od 1,45 do ponad 2 dolarów za litr najtańszego paliwa (91). Generalnie - im dalej od wybrzeża tym drożej. Zasada, że tankujemy kiedy tylko jest okazja bardzo się sprawdziła - bywały stacje gdzie brakło bezołowiowej albo odległości były znaczne.. Dostęp do internetu w outbacku - tylko Telstra !. Jeśli w ogóle jest zasięg to będzie to przede wszystkim ten operator. Alkohole - tylko w dedykowanych sklepach. Smakosze piwa muszą uważać, bo lokalne piwo sprzedawane jest w wersji light ( 3%)-  szczególnie w Northern Territory, gdzie dodatkowo obowiązują limity ilościowe.
Last but not least - Aborygeni. Dla postronnego obserwatora: zepchnięci na margines, z problemami alkoholowymi, brzydko pachnący, "dziwni". Prawowici mieszkańcy tych ziem, z kilkoma tysiącami lat nieznanej nam historii, bardzo tajemniczy i zamknięci. Niewątpliwie - lekcja do odrobienia po powrocie. Chętnym polecam na początek Gurrumula z jego pieśniami i film o nim..

11 000 km za nami. "Polizaliśmy" trochę po wierzchu tej Australii, ale myślę, że "smak" zostanie na długo. Zbliżając się do Brisbane czułem się nieprzystosowany do cywilizacji - bardzo źle mi z korkami, reklamami i tłokiem.. Delfiny, pustkowia, wąwozy, tajemnicze skały Uluru czy Karlu Karlu, baobaby, papugi i sarkazm Ausie's wydają się o wiele bliższe..



poniedziałek, 23 lipca 2018

23.07 Surfers Paradise.. zimą

Nocleg na ciekawym kempingu - idąc pod prysznic dwa razy sprawdzałem czy wszedłem we właściwe drzwi. Akwarium z rybami tropikalnymi ? Prysznice ze szklanymi drzwiami ? Standard łazienek jak w 4 gwiazdkowym hotelu ?  Podróże kształcą..
Pół dnia dziś to formalnosci związane z końcem podróży: wynajem mniejszego auta, zwrot campervana, zakwaterowanie w motelu. Drugie pół to Gold Coast i raj surferów. Jest wprawdzie zima i nie ma fal ..,ale i tak jest przyjemnie.



Wylot jutro rano. Tym razem "wydłużymy" nasze życie o 8 godzin. Wracać też jest fajnie.. 

niedziela, 22 lipca 2018

21-22.07 Okolice Brisbane


Najpierw musieliśmy zjechać na południe. Bardzo urozmaicony krajobraz, mnóstwo pagórków, zielono, dużo więcej miejscowości. Jednym słowem - wyjechaliśmy z dziczy i wyraźnie to czuć - może się wydawać ze to kompletnie inny kraj.
Nasz przedostatni dzień spędzamy rano w Noosa National Park. Piękne wybrzeże - piaskowe plaże wymieszane ze skalistymi klifami.Ścieżki prowadzą najpierw brzegiem klifu,




potem przez ocienione zagajniki, z fantastyczną roślinnością - różnorodną i kolorową:



Popoludnie spędziliśmy wśród Glass House Mountains. Nie wiem czemu odkrywcy się tak skojarzyły. Wyglądem trochę przypominają mikro Guilin z Chin: zalesione wzgórza, wysokości kilkuset metrów, o dość stromych ścianach, wyrastające wprost z zalesionej równiny. Bardzo malownicze. Wspięliśmy się na jedno żeby się rozejrzeć. Zdjęć nie ma - bateria postanowiła nie pracować więcej.
Dziś ostatni nocleg na kempingu. Jutro przed południem oddajemy auto i może trochę powłóczymy się po kurortach Golden Coast..

środa, 18 lipca 2018

18-20.07 Trzy dni do wschodniego wybrzeża.



Barrow Creek. Bardzo stary, klimatyczny bar pamiątkami z całego świata, w środku kompletnie niczego. Wewnątrz, na przestrzeni może 20 m kw, jest wszystko - od węży w formalinie, przez buty koszykarskie w rozmiarze ( na oko) 52, banknoty z całego świata, aż po dwie małe buteleczki z Żołądkową Gorzką i Żubrówką, które zostawili tu jacyś Polacy.




 Zamawiany po super piwie i ucinamy sobie pogawędkę z barmanem, np. o tym jak działa i wygląda prawdziwy bumerang, włączając w to prezentację live.  


Barman w międzyczasie obsługuje klientów stacji benzynowej. Stoi za komputerem, ale pyta każdego za ile zatankował. Oczywiście nikt nie pamięta, więc za każdym razem musi założyć okulary i podejść sprawdzić na dystrybutorze, ewentualnie - poprosić kogoś z ludzi siedzących przed barem żeby to zrobili za niego. Taki klimacik..

Niejako przy okazji stajemy się właścicielem próbki aborygeńskiej sztuki - głęboko symbolicznego obrazu, z opisem historii, którą opowiada i podpisem autorki na "rewersie".
Nie może się obyć oczywiście bez próbki miejscowego humoru ;) :

Z cyklu lokalne osobliwości: w Northern Territory obowiązuje limit zakupu alkoholu na osobę - 2 butelki wina na głowę. Nie wiem na jaki czas ten limit, ale żeby zrobić mały zapas musieliśmy iść do sklepu w Tennant Creek ( specjalnego - tylko z alkoholem, jak w całej Australii) całą rodziną i zeskanować wszystkie nasze ID. Wygląda że będziemy figurowac w kartotekach miejscowego urzędu antyalkoholowego jako rodzina patologiczna. W Tennant Creek dwa takie sklepy. W obu na stałe dyzuruje policjant "wspomagając sprzedawcę w kontaktach" z miejscowymi klientami. Np gdy któryś próbuje "wynegocjować większy limit".. Widziałem też, że niektórzy mają bana na zakup - policjant sprawdza w kartotece delikwenta. Pewnie to nie przypadek, że akurat w tej miejscowości znajduje się duże skupisko Aborygenów. Gołym okiem przygodnego turysty widać, że to potężny problem tutaj.
Wieczorem nie udało nam się dojechać do wypatrzonego Road House'u z kempingiem i musieliśmy zostać na tzw. Rest Area. Bez udogodnień, za to w spokoju i ze wspaniałym widokiem na rozgwieżdżone niebo..


Czwartek upłynął na podróży z niewielkimi przerwami. Po przebiciu się przez całkiem wysokie jak na Oz góry wyjechaliśmy na ogromne, równe jak stół równiny. Wszystko ogrodzone, gdzieniegdzie widać stada krów. Jesteśmy już w Quensland i powoli zbliżamy się do wschodniego wybrzeża. Na drogach znacznie więcej rozjechanych kangurów - nie lekceważymy ryzyka i po zmroku staramy się nie jeździć. Na liczniku ponad 9 tyś. km.
Wieczorem można bliżej przyjrzeć się temu co biega tu po polach. Właściwie nie tylko przyjrzeć, ale wejść w bliższy kontakt - australijski Rump wygląda tak:


Piątek - warto rano wstać:




Z cyklu ciekawostki z podróży - dynamika zmian populacji miejscowości gdzie spędziliśmy ostatnią noc:


Można powiedzieć że ledwie zdążyliśmy..

A propos ostatniej nocy: wczoraj było rodzinne święto, były więc chóralne śpiewy, szampan, prezenty, świeczki i suto zastawiony stół. Stek powyżej to właśnie część kolacji. Trafiliśmy na chyba najbardziej uroczy ( i najtańszy) kemping w całej podróży - dobrze się wszystko złożyło, szczególnie ze wieczór był bardzo ciepły.
Inna ciekawostka: po drodze natrafilismy na dzieło lokalnego artysty, który w przypływie weny twórczej postanowił wybudować 70 metrowej długości mur z miejscowych minerałów, w który wmurował chyba wszystko co udało mu się wyciągnąć ze starych magazynów i szop w mieście, włączając maszyny do szycia i pisania, stere zlewy, felgi, narzędzia, różne części zapasowe i kilka motocykli razem z oponami. Mam trudność ze zrozumieniem tak bardzo współczesnej sztuki.. , ale przy najmniej próbowałem ;)



Po południu przekroczylismy ( przekraczamy, hmm ? ) Wielkie Góry Wododzialowe, co oznacza że znaleźliśmy się w zlewni Pacyfiku. Dla nas odznacza to dużą zmianę krajobrazu. Skończyły się ogromne pastwiska, teren jest pofałdowany, roślinność w dużej części różna od tego co dotychczas. Pojawiły się np. całkiem spore drzewa liściaste - w końcu żyje tu ponad 400 gatunków akacji, o eukaliptusach nie wspominając. Widzieliśmy też dziś dwa razy kangury przeskakujące drogę jeszcze przed zmrokiem - wygląda fajnie ale  trzeba bardzo uważać..

wtorek, 17 lipca 2018

17.07 Uluru cd


W nocy temperatura spadła do 3 stopni więc wstawianie przed świtem nie było najprzyjemniejsze.. Ciepło się robi około 9tej. Śniadanie zjedliśmy u stóp północno- zachodniej części masywu. W świetle wchodzącego słońca Krzysztof wybrał się na górę, reszta ekipy - w efekcie koło masywu. Mieszanka przeżyć estetycznych z mistycznymi. Co chwila mijamy jakieś święte miejsce. Te dla kobiet są odrębne od tych dla mężczyzn - nie potrafimy ich odróżnić. Generalnie trudno poznać jest historie Aborygenów - skwapliwie ich strzegą.. Tak czy inaczej miejsce jest zdecydowanie warte odwiedzenia. Masyw z bliska jest bardzo różnorodny. Do tego dochodzą kolory i przestrzeń. Jest środek zimy więc roślinność jest praktycznie wyschnięta, ale i tak jest bardzo malowniczo..






Po wyruszeniu w drogę do Kings Canyon - zmiana planów. Charakter miejsca jest podobny do tych, które już widzieliśmy - postanowiliśmy udać się na zachód, żeby mieć trochę rezerwy czasowej i poszukac atrakcji o innym charakterze. Przywilej tych, którzy nie mają "twardych" planów ;). Tym samym, po przejechaniu 7500 km przestaliśmy się oddalać od miejsca wylotu. Teraz - będziemy się tylko zbliżać. Planowany nocleg - około 100km na południe od Alice Springs. Może noc nie będzie taka zimna, brrrr...

poniedziałek, 16 lipca 2018

16.07 Uluru i Kata Tjuta. W środku Australii.


Czas na kulminację naszego pobytu. W środku kontynentu, na kompletnym pustkowiu wyrastają dwa masywy skalne o magicznej sile przyciągania. Jedziemy sprawdzić jak dużej ;).

Po drodze śniadanie przy górze Mt Connor, którą co niektórzy bardziej podekscytowani biorą za Uluru. Niezły widok przy jedzeniu ;). 



Tym, którym chciało się ruszyć 4 litery i podejść pod małą górkę po drugiej stronie drogi ukazuje się rozległy widok wyschniętego słonego jeziora. Sporo się trzeba w tej Australii najeździć, ale dech w piersiach czasem zapiera.. A to był dopiero początek dnia.


Scenka ze stacji benzynowej: dystrybutory zamknięte na solidne kłódy. Żeby zatankować - trzeba udać się po panią do kasy, żeby podeszła i otworzyła kłódkę. Po tankowaniu pani wypisuje Ci kartkę z kwotą do zapłaty, zamyka kłódę i udaje się z Tobą do kasy gdzie płacisz.. nie, nie w naturze - kartą zbliżeniową..

Po drodze baner z wielkim napisem SEX. Pod spodem, małymi literami: "jak już przykułem Twoją uwagę to przyjmij do wiadomości ze klientów bez koszulek nie obsługujemy". Australia to dziwny i wesoły kraj:).

Około południa dotarliśmy do Yalura Resort gdzie znajduje się m.in. camping na którym opłacamy miejsce na wieczór. 80 dolarów - najdroższy nasz nocleg jak dotąd, ale z jakim widokiem ;).

Następna w kolejności - wizyta w Kata Tjuta (" Wiele Głów"). To grupa obłych skał o wysokości kilkuset metrów. Z bliska wyglądają jak masy otoczaków posklejanych gliną, ukształtowanych jakimiś ogromnymi, niewidzialnymi dłońmi w formy przypominające głowy olbrzymów. 


Wybraliśmy się na siedmiokilometrowy trekking wśród przepaścistych, czerwonych ścian, z masą wspaniałych widoków. Na pewno najładniejsza piesza wycieczka tego wyjazdu jak dotąd..




Ostatni akcent dnia to jeden z najsłynniejszych widokow Australii - Uluru o zachodzie słońca. Trzeba powiedzieć że zarówno o zachodzie jak i tuz po wygląda przepięknie..



sobota, 14 lipca 2018

14-15.07 W drodze do Uluru i Królewskiego Kanionu

Na pierwszy rzut oka krajobraz dwóch stanów: WA i NT wydaje się być bardzo monotonny i mało urozmaicony. O ile temu pierwszemu, szczególnie w świetle ogromnych odległości które pokonujemy. (jak na wyjazd wakacyjny), trudno zaprzeczyć, o tyle w tym drugim przypadku - warto "popatrzeć głębiej". Wielokilometrowe odcinki terenów całkowicie płaskich potrafią się nagle zamienić w skaliste odcinki pełne zakrętów, po to by kilka chwil wrócić do dawnej postaci. Godzinna jazda wśród niewielkich drzew nagle zamienia się w równą jak stół prerię,  po to, by po kilkudziesięciu minutach rozpocząć kolejny, wielokilometrowy odcinek - tym razem zarośli usianych tysiącami termitier. Przesuwając się np. na południe wydawało mi się ze krajobraz powoli  zaczyna pustynnieć, kiedy znów pojawily się odcinki trawiaste pokryte rzadko rozrzuconymi, niewielkimi drzewkami, znane z zachodniego wybrzeża - i po horyzont nie widać niczego innego. Niby monotonnie, ale co chwila inaczej.

"Monotonni" na pewno nie wydają się za to sami Australijczycy. otwarci, chętnie nawiązują kontakty, uprzejmie nie pukają się w czoło kiedy słyszą jaką podróż odbywamy, jednym słowem - "fajne chłopy". No i ich charakterystyczne poczucie humoru, przenicowane "naturalnym sarkazmem" - próbki mamy właściwie codziennie.



Drugi dzień podróży zaczął się równo ze wschodem słońca - wspaniałe miękkie światło odsłania niewielkie drzewa i tysiące termitier. Śniadanie zjedliśmy w świętym miejscu nazwanym przez miejscowych Karla Karla - skupisku ogromnych kamieni rozrzuconych wśród niewielkich wzgórz. To podobno miejsce magiczne gdzie wybrani doświadczyli sennych wizji. Wybranym też znana jest ich treść - tacy zwykli śmiertelnicy nie do takich tajemnic dopuszczani..



Wczesnym popołudniem zameldowaliśmy się w Alice Springs. Tak naprawdę nie wiem czemu ale miejsce ik też w samym środku kontyngentu. Równie daleko od wszystkiego..


Po zrobieniu zakupow ( dziś Niedziela - wszystkie Liquor Store'y nieczynne :( ) jedziemy jeszcze dalej. Do tajemniczego Uluru jest stąd jeszcze ponad 400 km.

piątek, 13 lipca 2018

13.07 Kakadu cd. . W krainie Tęczowego Węża.

Park Kakadu, jak nazwa wskazuje, przywitał nas krzykiem papug. Jest ich tutaj sporo, ale miejsce wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco ma do zaoferowania znacznie więcej. Przemieszczamy się pomiędzy kolejnymi punktami parku podziwiając widoki, miejsca ze starożytnymi rysunkami Aborygenow, szlaki wśród skał i mokradeł..





Nie da się nie zauważyć oczywiście, że nie jesteśmy (my, biali) tu u siebie. Ślady ludów które zamieszkiwały te ziemie nawet i 20 tys. lat temu, a ich potomkowie mieszkają tu dalej, wyraźne. Ich kultura, wierzenia, historie które można przeczytać czy usłyszeć fascynujące swoją innością i na pewno warte poznania. Wygląda, że podobną rolę do Old Man Coyote'a z wierzeń Indian polnocno-amerykanskich pełni tu Tęczowy Wąż - przewijający się w historiach wielu ludów twórca i sprawca wszystkiego. Istoty żywe ( niekoniecznie "ludzie" w naszym rozumieniu) pojawiały się w różnych postaciach i w różnych okresach. Czasem - spełniwszy swoją rolę - znikały w magicznych okolicznościach zamieniając się np. w... konika polnego. Oczywiście czuć silne związki z otaczającą ich naturą, przystosowanie do życia w, momentami zabójczym, klimacie i otoczeniu. Musieli nauczyć się radzić sobie z ekstremalnym gorącem, powodziami czy krokodylami. Podobno np. ludzie żyjący na terenach dzisiejszego Kakadu opracowali specjalną technikę wchodzenia do wody w sposób, który nie wabi krokodyli - a są one bardzo czułe na wibracje. Przy okazji rada prosto miejscowego Rangera: jak wleziesz w drogę krokodylowi, to ostatnią rzeczą, którą powinieneś zrobić to rzucić się do panicznej ucieczki. Wibracje, które w ten sposób spowodujesz nie tylko pozwolą Cię lepiej namierzyć, ale zwabią z okolicy inne osobniki. Znieruchomieć i czekać odpłynie..

Włóczyliśmy się po parku do późnego popołudnia. Udało nam się nawet wypatrzeć jednego krokodyla w pobliżu. Odpłynął - rady Rangera nie były potrzebne..




Jutro zmieniamy kierunek jazdy - na południe. Dwa dni jazdy żeby zobaczyć Uluru i okolice..

czwartek, 12 lipca 2018

12.07 (North) Territory Wildlife Park i Kakadu cz.1

Do wczorajszych atrakcji warto dorzucić pierwsze spotkanie z dzikim dingo ( zabiegł) nam drogę wieczorem) i z mysikrólikiem - zwierzęciem o wyglądzie myszy ale wielkości królika, w dodatku kicającym jak królik, które zaglądało na naszą "kwaterę":


( zdjęcie kwatery, mysikrólika na nim nie ma ;) ).

Rano pospalibyśmy dłużej, bo Territory Wildlife Park otwierają dopiero o dziewiątej, ale w międzyczasie zmieniła się strefa czasowa ( kolejne 1.5 h w plecy ' teraz już 7.5 względem Polski) więc znów trzeba było wstać o świcie :(.
Park to stosunkowo niewielkich rozmiarów teren gdzie australijskie dzieci i "australijscy neofici" ( głównie z Japonii, trochę z Polski ;) ) mogą z bliska i bezpiecznie zobaczyć faunę i florę charakterystyczną dla tego kontynentu. Jeśli fauna akurat nie śpi w cieniu albo nie odleci w siną dal.. Tak czy inaczej - to bardzo przyjemne i kolorowe doświadczenie..






poniedziałek, 9 lipca 2018

9-11.07 Z zachodu na północ Australii


Trampolot gotowy do drogi:


Niestety wczorajszy dzień pechowo się też skończył. Pod wieczór dostaliśmy w szybę kamieniem spod kół ogromnego Road Traina - w efekcie pojawiły się na szybie dwa spore "pająki". Na szczęście tego trybu uszkodzenie nasze ubezpieczenie obejmuje..

W tej części Australii bardzo często przy drodze pojawiają się ostrzeżenia przed zalaniem drogi. Biorąc pod uwagę wygląd otoczenia dla takiego lamera jak ja wydaje się to co najmniej dziwne, ale bym ich nie lekceważył ;) :


, szczególnie że zaraz potem zainstalowane są wodowskazy, z podziałką do 2m:


Widok.dość częsty tutaj, szczególnie na początek i koniec dnia. Bardzo dużo ich jeździ w nocy - im kangury nie straszne:



Wieczorem wylądowaliśmy w Willare Bridge, około 150km na wschód od Broome, rozpoczynając tym samym naszą podróż nas wschód. Na liczniku mamy do dziś około 3300 km..

10.07 zaczął się od sesji z baobabem o wschodzie słońca ;) :


.. a 11-sty kempingiem 40km od Darwin. Jest około 21szej, temperatura około 25 stopni. Razem z nami mieszkają małe muszki, pająki którym w świetle czołówek (rozpiętość odnóży coś z 8 cm), dwa rodzaje węży ( czarne jadowite, zielone podobno spoko), a w pobliskim jeziorze/bagnach - krokodyle. Bo papugi już śpią.
Dobranoc.

niedziela, 8 lipca 2018

08.07 Czerwone wąwozy Karijini


Jasnozielona, przejrzysta woda, na dnie głębokiego wąwozu prezentuje się pięknie na tle jego czerwonych ścian. A już szczególnie - o poranku ;).

Zanim jednak mogliśmy to podziwiać - pobudka przed świtem jak zwykle. W końcu to wakacje :). Zaraz po wschodzie słońca - "sesja" z różowymi papugami i z ptakami podobnymi do gołębia tylko ze śmiesznym czubkiem na głowie. Wyszły sympatycznie :).

W trakcie wyjazdu z campingu nasz Trumpolot stał się uboższy o część tylnej lewej lampy i trochę lakieru. Cóż - jakieś straty muszą być.. Na szczęście póki co światło działa.

Śniadanie zjedliśmy tuż obok Knox George - niewielkiego ale bardzo malowniczego wąwozu w parku Karijini. Potem - spektakularny widok wąwozu Joffre z jego amfiteatralnym wodospadem, pięknie oświetlonym porannym słońcem.


W międzyczasie - kolejna sesja z ptakami podobnymi do kuropatw, tylko bajecznie kolorowymi i znów - z czubkiem na głowie :). Dzień zaczął się trochę pechowo ale z mnóstwem wrażeń..

Około południa przyszła pora na wąwóz Dales. Na dnie znajduje się kilka miejsc gdzie można zarzyc kąpieli - jeśli ktoś znosi temperatury wody w okolicach 10 stopni. Ale i bez tego miejsce przypomina momentami mini Raj. Tym razem postanowiliśmy przejść się po dnie wąwozu, wśród ceglastych skał, akacji, cyprysow, ogromnych pająków, intensywnie zielonych traw i całej masy innych miejscowych atrakcji:



Około 15.30 - obieramy kierunek na północ, potem skręcimy na wschód, w kierunku Darwin i Kakadu National Park. 3 dni jazdy przed nami..