Jak zwykle trochę chaotycznych obserwacji i "praktycznych rad" na koniec. W końcu lepiej uczyć się na cudzych błędach..
Planując podróż opieraliśmy się na jednym, podstawowym doświadczeniu z naszego ostatniego objazdu Zachodnich Stanów: przejechaliśmy tam prawie osiem tysięcy km w trzy tygodnie, i było to bez szkody dla "jakości wrażeń". Na tej podstawie wyszło nam, że jak zaplanujemy trochę więcej przejazdów to może zmęczymy się bardziej, ale "da się zrobić". Jest jednak jedna podstawowa różnica - tam mogliśmy się przemieszczać z prędkością 120-140 km/h, przez kilkanaście godzin dnia, również po zmierzchu, tu - najwyżej jedenaście godzin dziennie, z prędkością 90-100 km/h. Okazuje się to być różnicą ogromną. Nawet dodatkowa jedna h dziennie, przejechana z prędkością 120 km/h, pozwoliłaby nam przejechać 2400 km. W praktyce oznaczałoby to dodatkowe trzy dni zwiedzania zamiast trzech dni "bitej jazdy" :(. Wychodzi na to ze nie wzięliśmy pod uwagę tego, że w Australii mieszkają kangury (!), że o krowach nie wspomnę (po zmroku krowy rownież potrafią wejść na jezdnię - widzieliśmy kilka razy efekt ich kontaktu z Road Trainem, dla nas - nie do przeżycia.. ). Podstawowy błąd w planowaniu skończył się tym, że większość z zaznaczonych przez nas w googlach atrakcji musieliśmy w zasadzie ominąć. Wiąże się z tym inna obserwacja - wielu z tych atrakcji i tak nie moglibyśmy zobaczyć, nie dysponując (porządnym !) autem z napędem 4x4. Naszym celem wszak nie były miasta, w Outbacku oznacza to często dojazd po żwirze i kamieniach. Pomimo tych niedogodności - było warto :) .
Parę zdań o "Outbacku". Przed wyjazdem myślałem w tym kontekście o bezdrożach centralnej Australii. Teraz patrzę na ten kontynent jak na dwa różne światy: bogaty południowy wschód - głównie wzdłuż wybrzeży, plus parę większych miast w częściach - jak Perth czy Darwin, i resztę - Outback właśnie. W tej chwili to dla mnie coś zupełnie innego niż pustkowie gdzie nie ma drogi. To ogromne odległości bez żywego ducha, brak zagospodarowanych terenów, bardzo dzika przyroda, ogromne obszary okresowo zalewane powodziami, surowość krajobrazów i klimatu, huk Road Trainów w nocy i fal rozbijających o skały, to wreszcie coś w rodzaju stylu bycia ludzi stąd: wielokrotnie widzieliśmy ludzi z przyczepami, którzy spędzali czas w środku niczego - np. na tzw. rest area'ch albo na prostych kempingach przy Road House'ach. Zostają w miejscu po kilka dni, albo przemieszczają się po kilkadziesiąt km dziennie - wcale nie w poszukiwaniu spektakularnych atrakcji. Po drodze zbierają suche drewno na wieczorne ognisko i okupują kempingowe BBQs, smażąc steki.. Road House'y w outbacku to prawdziwy skarb. Rozrzucone, czasem w całkiem sporej odległości od siebie, stacje benzynowe ze sklepikiem i knajpką, z zagospodarowanym (prysznice :) ) kawałkiem terenu , który udostępniają kamperom. Ceny - od 20 do 60 ASD za cztery osoby (bez zasilania), przy czym wyższa cena wcale nie oznacza wyższego standardu. Opcją noclegową są rest areas - czasem to większa zatoka parkingowa, czasem - piękny teren wsród drzew oddalony od drogi, czasem z WC, czasem - bez. Zaleta: za darmo i z zapierającym piersi widokiem na rozgwieżdżone niebo, piękne wschody i zachody słońca, często z darmowym, ptasim koncertem o poranku. Rada praktyczna: koniecznie odżałować parę złotych na aplikację WikiCamp i załadować tuż przed wyjazdem mapy terenów planowanych do odwiedzenia - rzecz nieoceniona :).
Oprócz godzin spędzonego w samochodzie najbardziej we znaki dała nam się pogoda: niskie temperatury w nocy i silne wiatry w zachodniej części kraju. Przy takim trybie podróżowania jak nasz wizyta w Australii w środku ich zimy jest dużym wyzwaniem. Drugi raz raczej byśmy się nie zdecydowali..
Jeszcze kilka praktycznych porad: ceny paliw wahają się bardzo - od 1,45 do ponad 2 dolarów za litr najtańszego paliwa (91). Generalnie - im dalej od wybrzeża tym drożej. Zasada, że tankujemy kiedy tylko jest okazja bardzo się sprawdziła - bywały stacje gdzie brakło bezołowiowej albo odległości były znaczne.. Dostęp do internetu w outbacku - tylko Telstra !. Jeśli w ogóle jest zasięg to będzie to przede wszystkim ten operator. Alkohole - tylko w dedykowanych sklepach. Smakosze piwa muszą uważać, bo lokalne piwo sprzedawane jest w wersji light ( 3%)- szczególnie w Northern Territory, gdzie dodatkowo obowiązują limity ilościowe.
Last but not least - Aborygeni. Dla postronnego obserwatora: zepchnięci na margines, z problemami alkoholowymi, brzydko pachnący, "dziwni". Prawowici mieszkańcy tych ziem, z kilkoma tysiącami lat nieznanej nam historii, bardzo tajemniczy i zamknięci. Niewątpliwie - lekcja do odrobienia po powrocie. Chętnym polecam na początek Gurrumula z jego pieśniami i film o nim..
11 000 km za nami. "Polizaliśmy" trochę po wierzchu tej Australii, ale myślę, że "smak" zostanie na długo. Zbliżając się do Brisbane czułem się nieprzystosowany do cywilizacji - bardzo źle mi z korkami, reklamami i tłokiem.. Delfiny, pustkowia, wąwozy, tajemnicze skały Uluru czy Karlu Karlu, baobaby, papugi i sarkazm Ausie's wydają się o wiele bliższe..