niedziela, 30 czerwca 2019

Poza głównymi drogami cd. - Willis Creek

Dziś krótko bo Internet słaby. Na wieczór wylądowaliśmy na kempingu KOA zaraz przy wjeździe do.. Monument Valley. W planetach tego nie było ale uznaliśmy, że chodzenia w upale już wystarczy. Mamy zamiar wstać na wschód słońca. Się zobaczy..
Wcześniej były najpierw wieczorne spacery po Bryce Canyon, a rano - wycieczka dnem kanionu Willis Creek. To miejscami tzw. "Narrows", tzn. że ściany kanionu zwężają się ub góry, niemal się stykając ze sobą. 4h spokojnego spaceru :). Z kolei Bryce wieczorem wygląda pięknie. Mnóstwo specyficznych formacji nagromadzonych w jednym miejscu sprawia wrażenie budowli/kamiennego miasta. Można dostrzec zamki, katedry, wieże, pałace, fragmenty murów miejskich. Trzeba tylko trochę uruchomić wyobraźnię..







sobota, 29 czerwca 2019

Kaniony szczelinowe (slot canyons) - tylko dla szczupłych ?

Kontynuujemy atrakcje z cyklu: "spoza ubitych ścieżek". Grand Staircase Escaliante ma do zaoferowania sporo, my zdecydowaliśmy się zobaczyć dwa z wielu w okolicy kanionów szczelinowych. Naprawdę szczelinowych.. W niektórych miejscach musiałem naprawdę mocno wciągnąć brzuch, przeciskać się na siłę sprawdzając czy głowa się nie zaklinuje, pchać plecak przed sobą i posuwać ruchem falującym, czyli: będąc zapartym brzuchem i plecami o ściany kanionu wzbudzać ruch falujący poszczególnych części ciała, tak żeby korpus przesuwał się w bok bez użycia stóp, bo na stopy miejsca nie ma. No wiem że brzmi to trochę niejasno, ale tak to wyglądało :). Ci co widzieli "127 godzin" mogą sobie trochę lepiej wyobrazić..
Żeby dotrzeć do Peek-E-Boo i Spooky trzeba najpierw przejechać 50 km po bezdrożach a potem, najpierw zejść w dół, następnie - odrobinę się wspiąć:


żeby zaraz z ciekawością zajrzeć co jest dalej:




5h w upale, spory wysiłek fizyczny, sporo błądzenia i pytania o drogę, doświadczenie - unikalne :).

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszce o "Diabelski ogród" :



Około 17tej, po najlepszym hamburgerze w mieście ( jak zwykle ;) ), tym razem z krążkami, lądujemy w motelu żeby się odświeżyć. Bo na dziś są jeszcze plany na zachód słońca :). 

piątek, 28 czerwca 2019

Kolor dnia: żółty

Po czerwieniach, zieleniach, szarościach i miedziach ostatnich dni dziś kolorem dominującym był żółty. Tak z daleka wygląda obszar Grand Staircase-Escalante.



Wyruszyliśmy o świcie stanową 12ką, uważaną przez wielu za najpiękniejszą trasę widokową Stanów ( patrz zdjęcie wyżej ;).  Całkiem niedługo po starcie mogliśmy się przekonać dlaczego, kiedy okazało się, że znajdujemy się na szczycie ogromnego żebra skalnego o szerokości niewiele większej od szerokości drogi. Wysokość - ponad 2500 mnpm, przepaście po obu stronach kilkusetemetrowe. Emocje zapewnione zarówno dla kierowcy jak i pasażera. Dobrze, że wróciło mi poczucie głębi :).
Dziś w planie mieliśmy trochę pochodzić - udało się tylko częściowo. Najpierw doliną Calf Creek, szlakiem może nie super ciekawym ale prowadzącym do cudownego miejsca.



Po południu uciążliwość upału próbowaliśmy zminimalizowac wybierając szlak doliną rzeki Escalante. Nie pomogła nawet konieczność kilkukrotnego przechodzenia przez koryto rzeki - upał powodował, że z radości wakacji robiła się walka o przetrwanie. A zdaje się jesteśmy tu dla przyjemności ;).




Dlatego Natural Bridge, łuk skalny i inne ciekawostki szlaku trzeba będzie obejrzeć w internecie.. :)
Kolejne dni dostosujemy do dzisiejszego doświadczenia. Wycieczkę do kanionu slotowego zaczniemy jutro tak wcześnie jak się da, żeby uniknąć 35 stopniowego upału. Tylko, ze rano jest zaledwie plus 5, hmm...

czwartek, 27 czerwca 2019

Out of the bitten tracks - Cathedral Road

Capital Reef rzeczywiście nie jest pierwszym wyborem turystów przyjeżdżających do USA. Dla nas był pretekstem do małego off road - wybraliśmy się do dzikszej części parku. Około 100km po piaszczystej, miejscami kamienistej drodze. Mnóstwo wyschnietych koryt strumieni, na koniec - przeprawa przez małą rzeczkę, jakieś 15cm głębokości, trzeba było podjechać trochę pod prąd ;). Wszystko razem zajęło nam około 7h. Najpierw jakieś 30km dnem doliny, ze wspaniałymi formacjami skalnymi, rzeczywiście przypominającymi katedry, potem - wspinaczka na krawędź klifu, następnie - powrót wśród wielokolorowych gór, wśród krajobrazu iście marsjańskiego..  Na campingu około szóstej - mamy spot z widokiem :).
Dziś pierwsze piwo na wyjeździe - od czasu pechowego dnia.. No i jest czas na pranie, w oczekiwaniu na które można uzupełnić bloga :). Jutro udajemy się na południe, trochę pochodzimy. Trzeba wstać wcześnie bo w Utah upały jak w Polsce - wczoraj dochodziło do 40 stopni..













środa, 26 czerwca 2019

Island In The Sky

Nazwa oddaje charakter. Canyonlands jest jak zawieszony w powietrzu. Żeby obejrzeć wspaniałe formacje klifów, kominów, ścian, osuwisk,  trzeba patrzeć z płaskowyżu ( "wyspy" :) ) - w dół. Da się oczywiście zjechać na dno - drogą "dla orłów", która została po kopalniach uranu. Nam wystarczyło samo patrzenie - wzbudza wystarczająco dużo emocji.. Park to kolejna z atrakcji których lepiej nie opisywać tylko zobaczyć. Wstaliśmy przed świtem bo było warto. Dead Horse Point wygląda o tej porze jak dno piekła.



Potem powrót do obozu na śniadanie, i po zwinięciu się - dalej do parku..




Około południa zjeżdżamy do Moab na najlepszego hamburgera w mieście, potem decyzja - jedziemy dalej widokową 95ką, choć to dużo dalej. Okazuje się być strzałem w dziesiątkę. To jakby jechać 100 mil przez kilka parków jeden za drugim i zupełnie za darmo :). Na nocleg do Hanksville, które leży w absolutnym środku niczego, zjeżdżamy tuż przed zmrokiem. Jeszcze mam przed oczami rozlewiska (tak tak :) ) rzeki Kolorado widziane z lotu ptaka.. Poniżej parę migawek z drogi:




Jutro - park, do którego dociera mniej ludzi. Można powiedzieć że jest poza grupą parków, które można nazwać "klasycznymi". Przekonamy się czy słusznie. Na własne oczy :)

wtorek, 25 czerwca 2019

Stek z bizona w pięknych okolicznościach przyrody

Kontaktu z przyrodą może dziś za dużo nie było ale sprzyjające okoliczności przyrody - jak najbardziej. Praktycznie cała droga przez zachodnie Wyoming a potem Utah to jedna wielka "scenic drive". Na południe udaliśmy się drogami stanowymi, z pominięciem autostrad, co było bardzo dobrym pomysłem. Widok za oknem zmieniał się nieustannie - od otwartych przestrzeni, przez kilkudziesięciokilometrowy Wąwóz Flamingów, kaniony, pasma górskie z przełęczą ok. 2800 m npm, na której znienacka się znaleźliśmy aż po czerwone skały Utah. Ziemia jest piękna sama z siebie, oby człowiek nie dał rady jej zniszczyć. Że tak sobie westchnę..
Stek z bizona też był - specjalnie nadłożyliśmy drogi do rezerwatu Indian Uta.. Teraz jeszcze liczymy na znalezienie campingu jak najbliżej Dead Horse Point bo plany na jutro zaczynają się o świcie..

Trochę fotek z drogi poniżej. Dziś pierwszy raz od wypadku prowadziłem samochód :).







No i znalzł się całkiem fajny camping:


poniedziałek, 24 czerwca 2019

Wild horses heaven




Tak nazywają to miejsce Nancy i Steaven, którzy byli dziś naszymi przewodnikami.Trudno je opisać, trzeba je zobaczyć. Mam przed oczami mnóstwo wspaniałych obrazów i myślę, że na długo ze mną zostaną. Jestem też podekscytowany na myśl o powrocie i "obróbce" zdjęć, które dziś zostały zrobione.. Te z komórki, zamieszczone tutaj, nie oddają niestety uroku ani miejsca, ani zwierząt..


 2h jazdy po skalistej drodze, samochodem 4x4, wyprowadza nas na coś w rodzaju płaskowyżu pokrytego trawą, miejscami zadrzewionego, miejscami - wyglądającego jak ogromne pastwisko. W ciągu następnych 2h, przemieszczając się powoli, mogliśmy przybywać wśród wspaniałych koni, w ich naturalnym środowisku. Są bardzo spokojne, pozwalają podejść dość blisko, do "akcji" dochodzi tylko wtedy kiedy jakiś ogier naruszy terytorium innego, albo kiedy w grę wchodzą sprawy "damsko- męskie".




 Nie jestem fanem koni ale ciarki po plecach przechodziły mi co chwilę. Widzieliśmy około 70 osobników z populacji około 120 żyjących w górach Prior. Przepięknie umieszczone, w dodatku - różnorodnie: od czarnych, przez brązowe, szare po kare, pięknie kontrastujące z zielonym otoczeniem. Można po prostu wśród nich usiąść i być..Pogoda tym razem dopisała - pozostało tylko cieszyć wzrok..
Ostatnie cztery dni to dobrze spędzony czas, wreszcie bez kłopotów. Bardzo dużo kontaktu z przyrodą i ludźmi. Teraz czas na południe - jutrzejszy dzień to transfer w kierunku miejsca, które nazywa się Island In The Sky. Brzmi nieźle..

niedziela, 23 czerwca 2019

Indianie i Kowboje


Nie jestem pewny czy wpisu o tym tytule już na blogu nie było.. W każdym razie plan był taki żeby obejrzeć rekonstrukcję ostatniej wielkiej bitwy między Indianami a armią amerykańską nad Little Big Horn. Właśnie jest rocznica i przez cały weekend trwają różne imprezy w okolicach Crow Agency i pola bitwy łącznie z powtarzaną przez 3 dni rekonstrukcją bitwy. Chyba że nie pozwolą na to warunki pogodowe. Tak jak dziś. Niestety :(. Indianie i Kowboje mogliby nie wydostać się z zabagnionej rzeki, co nie do końca byłoby zgodne z prawdą historyczną.. Mamy zaproszenie na jutro. Tylko jutro jest akurat ten jeden dzień w roku kiedy nie możemy. Nie pozostaje nam nic innego jak zorganizować koleiny wyjazd do Stanów za jakiś czas. A tym czasem pograsowaliśmy trochę w miejscowym "wszystkowjednym" - trochę zielonych poszło na różne bardzo potrzebne rzeczy. Jak to na wakacjach :).

Potem było coś dla kowboi - kilkugodzinne rodeo, ze wszystkimi klasycznymi atrakcjami, w tym - ujeżdżaniem bykow, uzupełnione wyścigami sztafet indiańskich ( na koniach :) ) - oczywiście na oklep. Bardzo emocjonujące widowisko. Po kolana w błocie..


Wieczorem - widowiskowe Pow Wow. Mnóstwo Indian w kolorowych strojach, wspólne tańce, konkursy, jednym słowem - znów widowiskowo :).



Teraz jeszcze tylko 2.5h dojazdu do Lovell, w górach Prior, a rano - dzikie mustangi :).

Dziś przestałem brać 2 z 3 kropli na oko - czas żeby moja źrenica wróciła do normalnego rozmiaru. Została już niewielka różnica w widzeniu, wygląda że wraca do normy. Tfu tfu...


sobota, 22 czerwca 2019

Lamar - dolina bizonów

Właściwie - nie tylko bizonów. To najdziksza część parku Yelloestone. My spotkaliśmy tu jeszcze sarny/jelenie, coś na  kształt kozic, kozła górskiego a nawet wilka. Wszystko w trakcie popołudniowego przejazdu z północno- zachodniego na północno-wschodni kraniec parku. Dolina jest wspaniała, bardzo rozległa, ogromne przestrzenie łąk otoczone wysokimi górami, pełno strumieni i rozlewisk. Setki bizonów. Można spotkać nawet rosomaki - my widzieliśmy ludzi czatujących z aparatami przy ogromnej norze :). 




Wyjazd z parku nie kończy atrakcji bo zaczyna się droga widokowa - dziesiątki kilometrów wśród gór i kanionów, trasą słynnej ucieczki Indian Nez Pierce, z wodzem Josephem,  przed kawalerią amerykańską. Śladów tej tułaczki jest pełno w parku - trzeba tylko chcieć je znaleźć.. Kulminację trasy, również w sensie dosłownym, stanowi przełęcz na wysokości 2500m - widoki z gatunku tych zapierających ;).




Wczorajszy wieczór spędziliśmy w towarzystwie Trish i Kevina. Ona - zakochana w koniach, umilająca sobie emeryturę strzelaniem z łuku w jeździe na koniu, on - miłośnik fotografii, bardzo częsty bywalec miejsc w Yellowstone do których my nigdy nie dotrzemy. Bardzo dobra kolacja, słuchanie historii o dzikich mustangach i narzekań na obecnego prezydenta USA, którego wielu amerykanów się zwyczajnie wstydzi.. Spotkanie to taki wstęp do tego co będzie pojutrze. Moja ekscytacja bliskim spotkaniem z dzikimi końmi tylko wzrosła..