18.10
Przed przyjazdem do Ranohiry, gdzie śpimy, przejeżdżaliśmy wczoraj, juz po zmroku, prze Ihalalopaka (albo jakoś tak.., sprawdzę potem) gdzie wydobywa sie szafir. Miasto powstało podobno w ciagu dwóch miesięcy po tym jak odkryto tu złoża. Teraz wzdłuż głównej ulicy widoki nie spotykane nigdzie indziej na wyspie - piękne murowane domy, w drzwiach często ochrona z bronią. I kantor obok kantoru. Robotnicy o zmroku przynoszą urobek..
Rano spotykamy sie z umówionym przewodnikiem (obowiązkowy jak w każdym parku na Madagaskarze) i udajemy sie oczywiście najpierw do kasy. Właściwie - dwóch. Oddzielna opłata za wejście, oddzielna za przewodnika. Obie - skandalicznie wysokie. Bardzo podrożało w ciągu ostatnich lat. Dość powiedzieć że za przyjemność obejrzenia Wielkiego Kanionu w Stanach płaciliśmy trzykrotnie mniej. Biedny kraj, skorumpowane władze, potrzeby duże...
Po kilku kilometrach po bezdrożach marsz rozpoczyna się krótkim podejściem. Góry są piękne - rudo-beżowy kolor, z zielonymi odcieniami porostów które tu występują na skałach. Przewodnik opowiada nam trochę o miejscowym plemieniu Bori. Zostali wyparci z ternu rezerwatu ale zachowali prawo chowania swoich zmarłych tutaj. Po śmierci członka rodziny chowają go w grobie tymczasowym - najczęściej to grota przysypana kamieniami, po czym, po kilku latach wyjmują kości z grobu, przemywają, suszą na słońcu i zabierają do domu. Tam cała rodzina świętuje kilka dni, po czym kości smarowane są tłuszczem Zebu i chowane w docelowym grobie, w bardzo niedostępnym miejscu, żeby nikt nie mógł sie do niego dostać. Widzieliśmy taki jeden - bez ekwipunku alpinisty nie da się tam dostać...
Słucham tego wszystkiego i myślę o JS - dziś jego pogrzeb. Ech, ubawią się tam u góry Chłopie jak zaczniesz im wymyślać te swoje aforyzmy. Tylko kto je teraz spisze...
Nie minęło pół h a widzieliśmy kameleona, patyczaki i Dudka (znaczy - ptaka) z bardzo bliska. Krajobrazy są bardzo ładne, pełno wkoło formacji skalnych o fantastycznych kształtach. Po półtoragodzinnym, spokojnym marszu, kąpiel pod wodospadem, wśród palm. Trochę dużo ludzi ale miejsce urocze. Potem marsz przez płaskowyż, i schodzimy w dół ogromnym wąwozem. Przerwa na lunch nad rzeczką. Kiedy konsumujemy zakupione wcześniej bagietki i jajeczka na twardo nagle z gęstwiny wynurza sie Malgasz i pyta czy nie napiłbym sie piwa. No pewnie ze bym sie napił :). Schłodzone, w taki upał, mm... Poziom usług zaczyna tu rosnąć :).
Po jedzeniu marsz w gore kanionu do kolejnych kąpielisk pod wodospadem, potem jeszcze jeden wodospad - pięknie schowany w wysokiej studni skalnej.
Woda szumi bardzo cicho, cień, spokój. Po drodze spotkanie z lemurami, których wcześniej jeszcze tu nie widzieliśmy - z charakterystycznymi, prążkowanymi ogonami. W sumie - mini trekking bardzo udany.. Około szesnastej powrót do hotelu żeby po pół godzinie pojechać zobaczyć "Okno Madagaskaru" - charakterystyczną skałę. Słońce niedługo zachodzi, światło piękne..
Woda szumi bardzo cicho, cień, spokój. Po drodze spotkanie z lemurami, których wcześniej jeszcze tu nie widzieliśmy - z charakterystycznymi, prążkowanymi ogonami. W sumie - mini trekking bardzo udany.. Około szesnastej powrót do hotelu żeby po pół godzinie pojechać zobaczyć "Okno Madagaskaru" - charakterystyczną skałę. Słońce niedługo zachodzi, światło piękne..
19.10
Dobrze że nie tylko agent ubezpieczeniowy pamięta o moich urodzinach ;).
Wcześnie rano przemieszczamy sie do Andasibe. Chcemy zdążyć zobaczyć słynny targ Zebu. Dzis środa - targ odbywa sie raz w tygodniu. Przejazd zajmuje około 3,5h. Najpierw płaskowyż, gdzie poza pojedynczymi drzewami nie widać właściwie nic. Potem, wsród pół uprawnych, wspinamy sie w góry (wyższe od tych w których byliśmy wczoraj). Okolica zrobiła sie bardzo malownicza. Trafiają sie rzeki, duzo upraw, piękne góry. Po wyglądzie domów Malgaszy widać, że okolica zasobniejsza.. Trzcinowe domki z patyków zastapione zostały charakterystycznymi domkami z glinianych bloczków. Są najcześciej otynkowane, często piętrowe, wydają sie byc trochę nieproporcjonalne - wysokie i wąskie.
Targ Zebu widać juz z daleka. Znajduje sie na obłym wzgórzu czerwonej ziemi. Podjeżdżamy bliżej - handel idzie na całego. Włóczę się chyba z godzinę wsród handlujących. Kupujący obserwują poszczególne stada i naradzają sie, które krowy wybrać. Kiedy wybór dokonany - sprzedający za pomocą uderzeń długiego kija odpędzają wybrane sztuki na bok. Potem strony przystępują do negocjacji. Jesli porozumienie zostaje osiągnięte - pozostaje zapłacić należny podatek miejscowym władzom i odgonić zakup do specjalnych zagród dla krów, które zmieniły właściciela. Muszę mieć oczy wkoło głowy, bo cały proceder nie jest zbyt bezpieczny. Krowy ściśnięte są w małe stada, są w nienaturalnej dla nich sytuacji, boją się. W efekcie, co chwila któraś dostaje "małpiego rozumu" i zaczyna gnać przed siebie bez opamiętania. Ludzie wtedy odskakują na boki. Oczywiście ci ktorzy zauważą i zdążą.. Wykrzykują coś w swoim języku - widać ze mają z tego niezły ubaw... Po jakimś czasie sie z tym oswoiłem, ale czujność staram sie zachować do końca.. Baaardzo ciekawe doświadczenie, duzo zdjęć...
Z targu udajemy sie do miejsca gdzie tradycyjną metodą produkowany jest papier czerpany, a następnie - produkowane są z niego różne pamiątki. Np. pocztówki z naturalnych kwiatów. Coś wyjątkowego...
Lunch przy lokalnym rynku, a potem - park Anja. Znajduje sie kilkanaście kilometrów pod miastem, u podnóża kilku skalistych gór. Lemury z pasiastymi ogonami na wyciagnięcie ręki. Nasi przewodnicy podsuwają jednemu kameleonowi owada na końcu cienkiego patyczka. Ułamek sekundy i długi język "strzela" w kierunku zdobyczy. Gdyby nie zdjecia seryjne w moim aparacie, nie zauważyłbym tego momentu..
Trochę sie jeszcze wspinamy wsród skał. Widoki piękne..
Powrót i kolacja w hotelu w centrum miasta. Czas trochę poświętować..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz