O4.10
Pobudka o 6.00. Około 7.30 byliśmy u wejścia do parku gdzie mieszkają lemury. Najpierw trzeba przełknąć pigułkę z napisem. "opłaty za wejście", potem - w las. Oczywiście z przewodnikiem. Dżungla tzw. secodary ale wyglada ładnie. Najpierw pół godziny dojścia, potem - nasłuchiwanie gdzie są zwierzęta. Z pomocą przyszła technologia: przewodnik odtworzył z komórki odgłosy nawołujących sie lemurów i odezwały sie :). Te największe - Indri. Sa czarno-białe i nie mają ogona. Szczęście nam dopisało bo pierwszy osobnik siedział i konsumował liście dosłownie 4-5 metrów nad ziemią, a nie - gdzieś wysoko w koronach drzew. Kontakt z tymi zwierzętami, szczególnie w ich naturalnym środowisku, robi wrażenie. Są przesympatyczne :). Widzieliśmy jeszcze kilka Indri, kilka lemurów brązowych (są mniejsze i bardzo cwane) i całe mini-stado lemurów Sifaka, które po lądzie przemieszczają sie śmiesznie podskakując, ale w koronach drzew są bardzo sprawne. Spędziliśmy około dwóch godzin podążając za rożnymi osobnikami... Jak dla mnie - wrażenia przekroczyły wyobrażenia - to był bardzo dobrze spędzony czas i trochę fajnych emocji.
Przed południem - w drogę powrotną do stolicy, bo musimy zdążyć przed zamknięciem biura zaginionego angażu na lotnisku.. Wracamy tą samą trasą - jest tak samo ciekawie jak wczoraj. Widać straszną biedę, w miarę zbliżania sie do Tany jednak coraz mniejszą. Wszystko oczywiście w kategoriach miejscowych... Pola ryżowe w dolinach są naprawdę bardzo malownicze. Tak jak wczoraj - żadnej maszyny, wszystko ręcznie...
Wrażenie jakie robi biuro zaginionego bagażu na lotnisku - rozpacz. Pomieszczenie wielkości może 20m2 do połowy wysokości zawalone bagażami. Dosłownie. Całe. I naprawdę do połowy wysokości. W kącie biurko przy którym urzędniczka rejestruje zguby w... zeszycie. Na moje pytanie co z bagażem zgubionym 2 dni temu odpowiedz w stylu: "nie mamy pańskiego płaszcza".. Nie mamy bagażu, nie wiemy gdzie jest, nie wiemy kiedy będzie i czy kiedykolwiek będzie..
Nie z nami te numery... ;) Proces poszukiwań zasługuje na odrębną opowieść.. Dość powiedzieć że dobrze poznałem kilku policjantów, układ pomieszczeń na lotnisku - ze szczególnym uwzględnieniem tych zamkniętych dla pasażerów i jedną panią Ważną Urzędniczkę, której biura nie chciałem opuścić.. Okazało się, że bagaż jest od wczoraj na lotnisku, tyle ze przyleciał przez Paryż.
Turysta się znalazł...
Pozostało tylko przekopać ogromną górę bagaży przy pomocy jednego pana o wzroście siedzącego psa, podpisać bumagę i już, po ponad 2ch godzinach, bagaż był mój..
Turysta się znalazł...
Pozostało tylko przekopać ogromną górę bagaży przy pomocy jednego pana o wzroście siedzącego psa, podpisać bumagę i już, po ponad 2ch godzinach, bagaż był mój..
Potem podróż w ogromnych korkach do centrum, kolacja i.. można wracać do pierwotnego planu. Jutro - na zachód..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz