niedziela, 16 października 2016

Jeszcze dalej niz koniec swiata..

13.10

Dzis przejechanie 100 km zajęło nam około 6 godzin. Wylądowaliśmy w miejscowości Manja - co podobno oznacza w miejscowym języku "piękny". Cóż, o gustach sie nie dyskutuje.. Droga była bardzo "off road".




Najpierw piach, potem godzina przez "Suchy las", potem zrobiło sie bardziej zielono ale wertepy niemiłosierne. Skończyło sie złapaniem gumy - wielka opona terenowego auto kompletnie do wyrzucenia, cały bok rozdarty - wyglada na skutek nisko ściętego pieńka albo kamienia. Jednych i drugich tu pełno..


Całe zdarzenie miało miejsce przy wjeździe do wioski. Sensacja oczywiście dla całej społeczności. W ciagu kilku min. mieliśmy na głowie wszystkie dzieciaki i sporo dorosłych. Choć granica tu jest płynna. Nicolas zajął sie naprawą, a my nawiązywaniem kontaktów z miejscowymi. Głownie - negatywnie odpowiadając na zgłaszane potrzeby. Koszulki nie dałem z siebie zdjąć, szminek, biustonoszy, mydła, lakieru do paznokci tez nie mieliśmy na zbyciu, niestety.. Za radą naszego kierowcy nie rozdajemy żadnych drobiazgów, choć kieszenie mam pełne baloników, słodyczy i długopisów - mogłoby dojść do małych rękoczynów. Podstawowa zasada - jak jest wiecej niz piątka dzieci nie dajemy nic bo sobie zaczną skakać do oczu, a i nam przy okazji może sie dostać. Bardzo niebezpieczne jest tez czepianie sie jadącego samochodu przez dzieciaki - gdyby cokolwiek któremuś z nich by sie stało, mogłoby to byc nieprzyjemne nie tylko dla niego i jego rodziny, ale i dla nas..








Kilku chłopaków pomogło naszemu kierowcy, w zamian za obietnice rozdania kilku butelek po wodzie.. Trochę mnie to przygnębia - szczególnie jak widzę do jakich scen przy tym dochodzi.. Od jutra zaczynamy zbierać puste butelki po wodzie, zeby wypełnić je wodą kiedy za kilka dni będziemy przejeżdżać przez bardzo suchy region. Ludzie tam muszą jeździć po wodę wiele kilometrów. Rozdamy wodę w butelkach ludziom pod drodze. Nasz kierowca to dość wrażliwy gość.
Po drodze było kilka ogromnych baobabów, kilka przepraw przez rzeki i kanały nawadniające (znów woda na masce..), kilka wiosek.



Wczesnym popołudniem dotarliśmy do miasteczka, które jest największe w tym regionie co nie znaczy, że duże. To tu zjeżdżają sie rolnicy z okolicy przywożąc ryż, i handlarze z reszty kraju, ktorzy przyjechali wymienić za ryż wszystko, czego potrzebują miejscowi.. Snujemy sie po południu po kilku uliczkach miasta. Oczywiście wzbudzamy sensację. Niektórzy ludzie są odważniejsi i chętnie nawiązują kontakt, niektórzy sie wstydzą.. Dla nich to jacyś biali łażą bez sensu i nie wiadomo po co robią zdjęcia. Spotkaliśmy w trakcie spaceru Kubę z Warszawy, który spędza 2 tygodnie podróżując po zachodnim wybrzeżu. Rozmowę kontynuujemy wieczorem przy rumie.







Kilka godzin w samochodzie sprzyjało rożnym refleksjom. Również - na wspomnienie o tym, który niespodziewanie odszedł wczoraj, a który tak kochał żyć. Zasłużyłeś chłopie choć na te kilka łez - niech Ci tam będzie dobrze..
Plecy mam spalone po wczorajszym plażowaniu i nurkowaniu. Dzisiejsza podróż to była prawdziwa tortura - każdy dotyk sprawia ból a auto terenowe raczej gładko po tych wertepach nie mogło jechać. Było być rozsądnym i nawet na tą godzinę się posmarować. Ech, rozsądek chyba nie przychodzi nigdy..
Ściany w jednym hotelu w mieście są jak z dykty. Do zmroku było słychać gdakanie i muzykę z ulicy, teraz - rozmowy tubylców i szczekanie psów. Oj rano chyba budzik nie będzie potrzebny..
Jutro - dalej na południe, znów cały dzień w drodze. Wracamy nad Kanał Mozambicki..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz