wtorek, 4 października 2016

Jak Makdagaskar to lemury :)

Lot przebiegł bez opóźnień i dodatkowych problemów. Te zaczęły się na lotnisku w Antananarywie. Najpierw - próbka zdolności organizacyjnych malgaskich służb przy wydawaniu wiz. W pierwszej kolejności, po wniesieniu stosownej opłaty 27 Euro, zebrali wszystkie paszporty, potem, po wbiciu wiz policjanci zaczal się ubaw przy wydawaniu paszportów. Ubaw właściwie jest wspólny bo wymowa polskich nazwisk przez Malgaszy to całkiem niezła zabawa. Niestety w międzyczasie okazało się, że zaginął jeden z czterech naszych plecaków, a obsługa biura zgubionych bagaży juz tak sprawna nie jest. Łącznie zeszło nam jakieś dwie godziny, bagażu nie mamy, nie wiemy gdzie jest i czy kiedykolwiek go odzyskamy ;). W międzyczasie tez wymiana pieniędzy (o dziwo - w hali przylotów całkiem przyzwoity kurs) - trochę stresu i jesteśmy milionerami. Trzeba było poupychać po różnych zakamarkach osiem paczek po sto banknotów...

Pierwsze wrażenie w drodze z lotniska - wszedzie pełno ludzi. Na przedmieściach - gdzieś chodzą we wszystkie strony, w mieście dochodzi do tego chaotyczny ruch samochodowy. Oczywiście wszędzie biednie. Ciekawe jest to że ludzie tu albo chodzą pieszo albo jeżdżą samochodami. Prawie wcale nie ma rowerów/riksz ani znanych z dalekiego wschodu tuk-tuków.. Trochę emocji dodał nasz kierowca ostrzegając żeby nie wystawiać dłoni z aparatem poza okno samochodu, a potem - blokując zamki w drzwiach.





Wieczorem - rozmowy organizacyjne przy piwie,  w tym - burza mózgów jak zmienić plan na najbliższe 2 dni (oby tylko) ze względu na utratę bagażu. Na głodnego szło słabo.. Na koniec - dwóch Malgaszy wzięło od nas 800 Euro i poszło - obiecując ze rano wrócą z samochodem. No ciekawe..
3.10.2016

Wyjazd o 8mej. Dlatego tak późno ;) bo to pierwszy dzień po trzydziestogodzinnej podróży - trzeba się było wyspać :). Przejazd przez miasto bardzo ciekawy - wkoło mnóstwo się dzieje. Widok sprawia wrażenie trochę jakby połączyć biedną indyjską ulicę z biedną ulicą peruwiańską. Niemal od razu naszła mnie refleksja ze świat jaki na codzień znamy w Polsce/Europie to swiat znacznej mniejszości ludzi. Miliardom na całym świecie jednak bliżej do tych warunków za oknem: małych domków/szop, pyłu i brudu..Dziś pierwszy dzień szkoły więc widać tez mnóstwo dzieciaków z tornistrami. Dzieciaki będziemy widzieć tez potem wzdłuż drogi jak na pieszo biegną/idą do szkoły. Za miastem widać wiele malutkich pół poprzedzielanych  groblami które mają zatrzymywać wodę. Na polach praca wrze - najcześciej pojedynczy mężczyźni z bardzo prostymi narzędziami, po kolana w błocie. To początek wiosny wiec albo widać dopiero co posadzone niewielkie rośliny, albo - sadzenie trwa. Bo o sianiu chyba mowy nie ma. Wiele pól zajmuje niewielkie dolinki, których mnóstwo naokoło. Tylko zaraz po wyjechaniu ze stolicy teren był w miarę płaski, zaraz potem - niewielkie góry ciągną sie kilometrami. Widoki bardzo malownicze. Bardziej na zachód - zaczynamy zjeżdżać w dół.
Droga cały czas o jakości naszych podniszczonych dróg lokalnych.. ale asfalt jest :). Wzdłuż drogi właściwie cały czas coś się dzieje. Ciężary nosi sie tu na głowach.. W ogóle - bardzo wiele rzeczy się tu nosi na głowach :). Co chwila jakieś mini stoiska sklecone z byle czego przy których ludzie sprzedają to co im się udało zdobyć.. Domki w mijanych wioskach baaardzo biedne:konstrukcja z pali przetkanych patykami najczęściej obłożona gliną, czasem - jakimiś liśćmi. Bliżej stolicy - na bogato, domki z bloczków z gliny, które produkuje sie wprost na polach. Fajnie się na to patrzy, niefajnie byłoby byc jednym z tych ludzi..






Około 13tej lunch - Zebu po malgasku ;). Dobre, tylko przygotowane na jakimś łoju (pewnie z Zebu :) ) wiec raczej długo będzie trzymać. Potem - prywatny park/minirezerwat, gdzie lemury wchodzą nam na głowę. Dosłownie. Potrafią wskoczyć z dwóch-trzech metrów np. na plecak z tylu, na ramiona czy wprost na głowę. Jest ich tu kilka rodzajów - od małych bambusowych, przez czarno-białe, brązowe i lemury Sifaka, które  bardzo zabawnie podskakują. Godzina zabawy z tymi bardzo sympatycznymi zwierzętami. Druga cześć to to coś w rodzaju mini zoo z krokodylami nilowymi. Mnie udało sie  "ustrzelić" zimorodka na jakimś liściu palmowym - bardzo kolorowy.





Nocleg - lodge'a na skraju lasu. Malowniczo i spokojnie. Po kolacji jeszcze 1,5h spacer z latarkami w poszukiwaniu nocnych zwierząt - wsród zarośli i w koronach drzew. Wypatrzyliśmy kilka lemurów, 2 kameleony i kilka małych, bardzo ładnych żabek.




Jutro pobudka o 6.30. Najpierw rezerwat w poszukiwaniu największego lemura Indri, potem - powrót do Tany w poszukiwaniu bagażu. Miejscowi urzędnicy na lotnisku raczej sie nie starają. Jestem pełen obaw..
Zdjeć na razie nie ładuję - trochę brak czasu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz