sobota, 22 października 2016

Nairobi by night, czyli Madagaskar na świeżo i trochę chaotycznie..

22.10

 Lot upłynął spokojnie, choć w samolocie z popsutą (?) klimatyzacją. Dobrze było wysiąść.. 
Wylądowaliśmy w Nairobi około 19tej, ale moje myśli pozostały jeszcze tam. Fakt że wyjazd nie jest "emocjonalnie obojętny" świadczy o tym, że podróż była udana..
Mam przed oczami ciagle wiele obrazów. Przede wszystkim - ludzi i tego jak żyją.. 
To że kraj jest biedny wiedzą wszyscy. Co innego jednak wiedzieć, co innego - zobaczyć i poczuć. Pierwsze wrażenie życia w stolicy np. to tłok i chaos. Mnóstwo ludzi, mnóstwo samochodów, spaliny, nieporządek, bałagan w zabudowie, zapuszczone przedmieścia. Po wizycie w zachodniej części kraju jednak stolica wydaje sie być oazą lepszego życia. Wrażenie chaosu i (pozornego) bałaganu w organizacji życia pozostaje, jednak ludzie są tu o niebo lepiej ubrani, na ulicach są samochody a nie wózki zaprzężone w Zebu, nikt nie nosi kilometrami wody do wioski, nie ma domów z patyków.. Czy ludzie są tu szczęśliwsi - trudno jednak stwierdzić..
Wiele osób ostrzegało nas przed kieszonkowcami i wychodzeniem po zmroku z hotelu, jednak nie spotkaliśmy sie z żadnymi objawami złych intencji w stosunku do nas. Wręcz przeciwnie. Z krótkiego doświadczenia widać, że Malgasze są ludźmi otwartymi i chętnymi do kontaktów, choć w niektórych sytuacjach wydają sie zawstydzeni. W głębi kraju pojawienie sie białych w wiosce/miasteczku wzbudza ciągle zaciekawienie. Dzieci okazują to oczywiście bezpośrednio - pozdrawiając nas, wykrzykując Salut Vaza (!), a widząc naszą reakcję - podbiegają w nadziei na podarek. Dorośli - przyglądają sie z oddalenia, czasem coś komentując. Nie dziwię sie, bo stanowimy spore urozmaicenie w ich dość prostym i, wydaje się, monotonnym życiu. W porównaniu z naszym - raczej walce o przetrwanie.  
Najlepiej sytuowana wydaje sie centralna część, i to raczej okolice Antsirabe a nie stolicy kraju. Im dalej - tym biedniej. Tam gdzie klimat pozwala, ludzie starają sie uprawiać każdy kawałek ziemi, jednak w części zachodniej - ogromne połacie pozostają niezagospodarowane. W środkowo-zachodniej części kraju deszcz pada niezwykle rzadko, poletka są mikroskopijne, a ludzie potrzebują właściwie wszystkiego. Interesujące jest jednak to, że nie sprawiają wrażenia złych czy sfrustrowanych, raczej - zdeterminowanych i zaprawionych w walce. Przejeżdżając przez wioski, zatrzymując sie w nich, człowiek nie myśli raczej o zwiedzaniu, a o tym jak by tu im pomóc.. Ogromny szacunek u mnie wzbudza to jak potrafią sobie radzić ze wszystkim. Wszyscy - od dwuletniego szkraba po ludzi starszych. Dzieci cierpliwie znoszą niewygody, wymyślają sobie zabawy i zabawki (np. dziś widzieliśmy grupkę dzieciaków z "wózkami" zrobionymi z kartonowych skrzynek po owocach, do których przywiązały sobie sznurki. I pełno radości :). Trochę starsze - pomagają rodzicom. Kobiety - dzielnie dźwigają ciężary na głowach - od chrustu, poprzez różnego rodzaju towary (np. - ryby ;)) po ciężkie baniaki z wodą. A przecież obowiązki domowe (pranie w rzece, sprzątanie obejścia) to w całości ich domena. Mężczyźni - pracują potwornie ciężko, głównie na polach, często - nie za pieniądze, tylko żeby "wyprodukować" to czego potrzebuje rodzina, ewentualnie - wymienić na inny towar. Radzą sobie (bo muszą) w każdej sytuacji (np. widziałem ludzi reperujących silniki samochodowe wprost w przydrożnym pyle, czy transportujących praktycznie każdą rzecz jaką można sobie wyobrazić na ciągniętych, czy pchanych, wózkach. Poziom "zaawansowania technicznego" jest niewyobrażalnie niski - właściwie wszystkie prace polowe (łącznie z oraniem pól) wykonywane są ręcznie, mają tylko bardzo prymitywne narzędzia ("roboty drogowe" : grupa facetów ubrana w odblaskowe kamizelki wymachuje na poboczu metrowymi kijami, do których przywiązane są sierpy - takie "kosiarki", oczywiście - tam gdzie droga jest.. ), poruszają sie w większości pieszo. W miastach głównym zajęciem wydaje sie handel, choć ich tajemnicą pozostaje jak to możliwe, że widać niemal wyłącznie sprzedających, kupujących - jak na lekarstwo.. W wioskach, 14-15 letnie matki nie są rzadkością. Często widać, że dźwigająca na plecach dziecko jest niewiele od niego większa. Oczywiście - czasem to może być siostra, chyba ze dźwigająca jest akurat ciężarna.. Na prowincji jedyne porządne (w ich kategoriach) budynki to kościoły (katolickie, protestanckie, ewnagelicko-reformowane, czasem - meczety) i szkoły. Ludzie zaczynają funkcjonowanie o wschodzie słońca, kończą - w godzinę/dwie po jego zachodzie. Opieki zdrowotnej - żadnej. Często muszą też organizować coś w rodzaju lokalnej milicji - dla utrzymania porządku i ochrony pól przed złodziejami krów. Opieki Państwa nie widać. Drogi raczej niszczeją niz są budowane. Jak już władza coś zrobi to często jest to "chybione" (np. przygotowane betonowe stoiska do handlu, kilometr za wioską - nikomu nie chce sie tam chodzić). 
W czasie naszej podróży zdecydowaliśmy się nie tylko odwiedzać popularne turystycznie miejsca (Państwo zresztą kładzie na nich łapę - np ceny w rezerwatach są juz bardzo wysokie i bedą wyższe), ale "wjechaliśmy" też w tą zwykłą rzeczywistość. Żadne słowa tego nie oddadzą, jak dla mnie - nieocenione doświadczenie życiowe.

Przyjechaliśmy tu bo spodziewaliśmy się, że to zupełnie inny kraj od tego co do tej pory widzieliśmy. Jest rzeczywiście inny. Endemiczna przyroda (Baobaby - mmm.., ptaki, lemury, kameleony, roślinność), ogromne zniszczenia środowiska (ciagle płonące pola, drzewa wycięte, surowy klimat) ale i piękne, nie spotykane gdzie indziej krajobrazy. Nie ma tu tysiącletnich kultur, ludzie pojawili się tu dopiero kilkaset lat temu , są mieszanką przybyszów z Afryki, państw arabskich, Indii, Chin i Malezji (widać to w urodzie ludzi).Kraj biedny ale dzielny, z ciężko pracującymi ludźmi, gdzie wysiłki różnych religii muszą mierzyć się z siłą tradycji i kultur plemion (wczoraj widzieliśmy orszak z ciałem zmarłego wyjętym z grobu - jeszcze mam ciarki..), oraz - z ludzką biedą... Kraj, który ma problemy właściwie ze wszystkim, ale, w którym ludzie sprawiają wrażenie tych, którzy nie myślą o tych problemach tylko po prostu zakasują rękawy i sobie z nimi radzą. Nawet jeśli to w kategoriach Europejczyka praca ponad siły..
Spotkaliśmy Was wielu. Już mi Was brakuje..
Salut Vaza!
Salut Gasy!








W drodze do stolicy

20-21.10

Ostatnie dwa dni upłynęły nam w drodze. Zatrzymywaliśmy sie w miastach wzdłuż drogi krajowej nr 7.




W Fianarantsoa oglądamy pierwszą na naszej drodze (i ostatnią) ministarówkę. Na szczycie wzgórza gdzie kiedyś stał pałac dzis jest szkoła dla najmłodszych dzieci. Chyba zaburzyliśmy nauczycielom rytm dnia pojawiając się na dziedzińcu. Dzieciaki są raczej skore do zabawy z nami a nie do nauki :).





Po około godzinnym spacerze i rzucie okiem z okolicznych wzgórz na miasto, nasza droga prowadziła przez góry. Pełno zakrętów, nawierzchnia fatalna, w wielu miejscach wypalane pola i ogień niemal wdzierający się na drogę ale widoki - piękne. Wsród wysokich gór pełno pół uprawnych, często bardzo rozległych, tworzących malownicze amfiteatry tarasów..




Od drodze obiad w malgaskiej  Hotely - dostajemy po ogromnej misce ryżu, uzupełnionej miseczką wody do jego zwilżania. Jako danie główne - zwłoki chudej kaczki, juz zimne... :) Do tego piwo - ligę is good ;). Na koniec przynoszą w takim miejscu wodę która została po gotowaniu ryżu jako uzupełnienie posiłku - podobno zdrowa. Nie sprawdzamy. Nasz następny cel to Ambositra, miejsce znane ze sprzedaży rękodzieła, głownie - wyrobów z drewna. Mieliśmy wcześniej nic takiego nie kupować ze względu na ginące madagaskarskie lasy, ale po tym jak zobaczyliśmy ile tego idzie z dymem - przeszło nam.. Trochę nam zeszło na negocjacjach... Ostatni etap w tym dniu to droga do Antsirabe, mieasta zamieszkania naszego kierowcy. W tym miejscu zamknęła sie nasza pętla - po 2,5 tyg. podróży. Nocleg w bungalowach w pięknym ogrodzie, z bardzo dobrą restauracją. To juz mój drugi stek z polędwicy w ciagu dwóch dni.


Rano - kontynuacja wizyt w mini-warsztatach rękodzielniczych. Oglądamy m.in. jak wytwarza się przedmioty z kości/rogów Zebu, na krótko wpadamy też na prezentację minerałów wystepujących na wyspie.

Cały czas kontynuujemy zakupy ;). Staję się m.in. właścicielem kawałka pięknie oszlifowanego skamieniałego Palisandru. Przed południem jeszcze wizyta w miejscowym supermarkecie ( tez pierwszy i ostatni w naszej podróży) a następnie - mamy przyjemność bycia zaproszonym do domu Nicolasa, gdzie przyjmują nas jego żona i dwójka dzieci. Miła niespodzianka..
Ostatni lunch, gdzie w trakcie oczekiwania na potrawy, dokonujemy prawie ostatnich zakupów (pózniej dopiero zastanawiamy sie na cholerę nam obrus w Lemury) i w drogę do Tany, gdzie dotarliśmy po zmroku. Tu trzeba sie było pożegnać z Nicholasem, z którym sie trochę zżyliśmy - będzie nam brakować jego uśmiechu i pozytywnego podejścia do życia..
Ranek 22go to krótka wizyta na największym bazarze stolicy, wraz z przyległościami. Oczywiście - zakupy za resztki Ariarow, które nam zostały. W komplecie do obrusa dokupuję bębenek ze skóry Zebu (ki diabeł ?).. Chyba rzeczywiscie juz czas wracać... Za pół h jedziemy na lotnisko.













czwartek, 20 października 2016

W środku Madagaskaru..

18.10

Przed przyjazdem do Ranohiry, gdzie śpimy, przejeżdżaliśmy wczoraj, juz po zmroku, prze Ihalalopaka (albo jakoś tak.., sprawdzę potem) gdzie wydobywa sie szafir. Miasto powstało podobno w ciagu dwóch miesięcy po tym jak odkryto tu złoża. Teraz wzdłuż głównej ulicy widoki nie spotykane nigdzie indziej na wyspie - piękne murowane domy, w drzwiach często ochrona z bronią. I kantor obok kantoru. Robotnicy o zmroku przynoszą urobek..

Rano spotykamy sie z umówionym przewodnikiem (obowiązkowy jak w każdym parku na Madagaskarze) i udajemy sie oczywiście najpierw do kasy. Właściwie - dwóch. Oddzielna opłata za wejście, oddzielna za przewodnika. Obie - skandalicznie wysokie. Bardzo podrożało w ciągu ostatnich lat. Dość powiedzieć że za przyjemność obejrzenia Wielkiego Kanionu w Stanach płaciliśmy trzykrotnie mniej. Biedny kraj, skorumpowane władze, potrzeby duże...
Po kilku kilometrach po bezdrożach marsz rozpoczyna się krótkim podejściem. Góry są piękne - rudo-beżowy kolor, z zielonymi odcieniami porostów które tu występują na skałach. Przewodnik opowiada nam trochę o miejscowym plemieniu Bori. Zostali wyparci z ternu rezerwatu ale zachowali prawo chowania swoich zmarłych tutaj. Po śmierci członka rodziny chowają go w grobie tymczasowym - najczęściej to grota przysypana kamieniami, po czym, po kilku latach wyjmują kości z grobu, przemywają, suszą na słońcu i zabierają do domu. Tam cała rodzina świętuje kilka dni, po czym kości smarowane są tłuszczem Zebu i chowane w docelowym grobie, w bardzo niedostępnym miejscu, żeby nikt nie mógł sie do niego dostać. Widzieliśmy taki jeden - bez ekwipunku alpinisty nie da się tam dostać...

Słucham tego wszystkiego i myślę o JS - dziś jego pogrzeb. Ech, ubawią się tam u góry Chłopie jak zaczniesz im wymyślać te swoje aforyzmy. Tylko kto je teraz spisze...

Nie minęło pół h a widzieliśmy kameleona, patyczaki i Dudka (znaczy - ptaka) z bardzo bliska. Krajobrazy są bardzo ładne, pełno wkoło formacji skalnych o fantastycznych kształtach. Po półtoragodzinnym, spokojnym marszu, kąpiel pod wodospadem, wśród palm. Trochę dużo ludzi ale miejsce urocze. Potem marsz przez płaskowyż, i schodzimy w dół ogromnym wąwozem. Przerwa na lunch nad rzeczką. Kiedy konsumujemy zakupione wcześniej bagietki i jajeczka na twardo nagle z gęstwiny wynurza sie Malgasz i pyta czy nie napiłbym sie piwa. No pewnie ze bym sie napił :). Schłodzone, w taki upał, mm... Poziom usług zaczyna tu rosnąć :).
Po jedzeniu marsz w gore kanionu do kolejnych kąpielisk pod wodospadem, potem jeszcze jeden wodospad - pięknie schowany w wysokiej studni skalnej.

















Woda szumi bardzo cicho, cień, spokój. Po drodze spotkanie z lemurami, których wcześniej jeszcze tu nie widzieliśmy - z charakterystycznymi, prążkowanymi ogonami. W sumie - mini trekking bardzo udany.. Około szesnastej powrót do hotelu żeby po pół godzinie pojechać zobaczyć "Okno Madagaskaru" - charakterystyczną skałę. Słońce niedługo zachodzi, światło piękne..








19.10

Dobrze że nie tylko agent ubezpieczeniowy pamięta o moich urodzinach ;).
Wcześnie rano przemieszczamy sie do Andasibe. Chcemy zdążyć zobaczyć słynny targ Zebu. Dzis środa - targ odbywa sie raz w tygodniu. Przejazd zajmuje około 3,5h. Najpierw płaskowyż, gdzie poza pojedynczymi drzewami nie widać właściwie nic. Potem, wsród pół uprawnych, wspinamy sie w góry (wyższe od tych w których byliśmy wczoraj). Okolica zrobiła sie bardzo malownicza. Trafiają sie rzeki, duzo upraw, piękne góry. Po wyglądzie domów Malgaszy widać, że okolica zasobniejsza.. Trzcinowe domki z patyków zastapione zostały charakterystycznymi domkami z glinianych bloczków. Są najcześciej otynkowane, często piętrowe, wydają sie byc trochę nieproporcjonalne - wysokie i wąskie.
Targ Zebu widać juz z daleka. Znajduje sie na obłym wzgórzu czerwonej ziemi. Podjeżdżamy bliżej - handel idzie na całego. Włóczę się chyba z godzinę wsród handlujących. Kupujący obserwują poszczególne stada i naradzają sie, które krowy wybrać. Kiedy wybór dokonany - sprzedający za pomocą uderzeń długiego kija odpędzają wybrane sztuki na bok. Potem strony przystępują do negocjacji. Jesli porozumienie zostaje osiągnięte - pozostaje zapłacić należny podatek miejscowym władzom i odgonić zakup do specjalnych zagród dla krów, które zmieniły właściciela. Muszę mieć oczy wkoło głowy, bo cały proceder nie jest zbyt bezpieczny. Krowy ściśnięte są w małe stada, są w nienaturalnej dla nich sytuacji, boją się. W efekcie, co chwila któraś dostaje "małpiego rozumu" i zaczyna gnać przed siebie bez opamiętania. Ludzie wtedy odskakują na boki. Oczywiście ci ktorzy zauważą i zdążą.. Wykrzykują coś w swoim języku - widać ze mają z tego niezły ubaw... Po jakimś czasie sie z tym oswoiłem, ale czujność staram sie zachować do końca.. Baaardzo ciekawe doświadczenie, duzo zdjęć...











Z targu udajemy sie do miejsca gdzie tradycyjną metodą produkowany jest papier czerpany, a następnie - produkowane są z niego różne pamiątki. Np. pocztówki z naturalnych kwiatów. Coś wyjątkowego...
Lunch przy lokalnym rynku, a potem - park Anja. Znajduje sie kilkanaście kilometrów pod miastem, u podnóża kilku skalistych gór. Lemury z pasiastymi ogonami na wyciagnięcie ręki. Nasi przewodnicy podsuwają jednemu kameleonowi owada na końcu cienkiego patyczka. Ułamek sekundy i długi język "strzela" w kierunku zdobyczy. Gdyby nie zdjecia seryjne w moim aparacie, nie zauważyłbym tego momentu..




Trochę sie jeszcze wspinamy wsród skał. Widoki piękne..
Powrót i kolacja w hotelu w centrum miasta. Czas trochę poświętować..