Zanim wyruszyliśmy w prawie 900 km drogę na popołudnie - pobudka przed wschodem słońca i wizyta na miejscowym "placu targowym". Byliśmy tu wieczorem - w spokojnej atmosferze można kupić tu pamiątki, ryby czy warzywa. Dziś rano to zupełnie inne miejsce. W roli głównej występują kozy. Zaczyna się niespiesznie - sprzedający i kupujący schodzą się powoli. Słychać beczenie i czuć charakterystyczny zapach zwierząt, zakłócany czasem dymem z kadzideł. Prawdziwy "młyn" zaczyna się około siódmej. Kupujący zasiadają w środku specjalnie przygotowanego okręgu,twarzą na zewnątrz, i na jego obwodzie - tym razem twarzą do środka. Wewnątrz tak utworzonego korytarza sprzedający oprowadzają swoje zwierzęta, przesuwając się - wszyscy w tym samym kierunku. Jak na całkiem sporej karuzeli.. Emocje narastają, negocjacje stają się intensywne, kozy beczą, sprzedawcy krzyczą , a my - w środku tego wszystkiego. Jest zabawa :). W sąsiednich podcieniach również trwa intensywny handel: aukcje miodu, arbuzów, broni. Wszystko musi się zamknąć w około 2h bo potem robi się gorąco. Znaczy - dosłownie gorąco i ciężko wytrzymać ;). Poza tym dziś jest piątek, czyli tutejsza niedziela, więc pewnie wszyscy chcą jak najszybciej do domu. Niektóre (większość ?) ze sprzedanych kóz pewnie nie dożyją wieczora… Cóż - jeść trzeba.. Po śniadaniu - na autostradę i w drogę, uważając na wielbłądy, których się tu trochę włóczy..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz