Powoli robi się tradycją tego wyjazdu, że na piesze wycieczki wybieramy sie o świcie. Tym razem wymarsz około 5.30. Ponad 10 kilometrowa pętla, głownie szlakiem o nazwie Castle. Surowa przyroda, miękkie, piaskowe skały (czasami wygląda to jak ogromna budowa, z której zniknęły maszyny :) ), momentami krajobraz księżycowy, momentami - fragmenty prerii. Przyjemny 3-godzinny spacer, wsród śpiewających ptaków i praktycznie bez ludzi dookoła..
Po zwinięciu obozu jedziemy na zachód, zatrzymując się na większości punktów widokowych. Momentatmi "kompleksy" skalne są ogromne - całe labirynty postrzępionych gór.
Czasami płaskie, trawiaste miejsca urywające sie nagle kilka-kilkadziesiąt metrów w dół na skutek głebokiej erozji. Święte miejsce Sioux'ów, gdzie chowali się w razie niebezpieczeństwa. Rzeczywiście - zgubić się wśród tych surowych skał musiało być łatwo..
W zachodniej, spokojniejszej części parku, zawieramy znajomość z pieskami preriowymi. Sympatyczne zwierzaki, współpracujące ze sobą - ostrzegając się w obliczu niebezpieczeństwa piskliwym szczekaniem. Są ich tu tysiące - podejrzewamy ze erozja terenu zapoczątkowana jest właśnie przez nie. Miękki teren, tysiące norek do których wlewa się woda, żłobi połączenia miedzy nimi, coraz szersze, głębsze.. Ciekawe czy ta teoria ma pokrycie w rzeczywistości :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz