Pobudka o 5.15. Naciągam spodnie i bluzę na piżamę i do samochodu. Najpierw kilka przystanków wzdłuż drogi dojazdowej - ogromne wydmy tuż przez wschodem słońca wyglądają tajemniczo.. Po kilkunastu minutach parkujemy u stóp ogromnej góry piachu "przytulonej" do majestatycznie wyglądających gór z ośnieżonymi wierzchołkami.
Najpierw przeprawa przez lodowatą rzekę. Nie zdejmuję butów i skarpet żeby nie tracić czasu - o tej porze cenna jest każda minuta :).
Potem - kilometry piachu przy wschodzącym słońcu. Wysokość wydm dochodzi do około 250 m i ciągną sie kilometrami. Visitor Center znajduje się na wysokości 2499 m więc to tak jakbyśmy startowali z Rysów. Żeby trzymać sie skojarzenia - z dołu to wygląda jakby mieć usypaną przed sobą Gubałówkę, całą z sypkiego piachu..Tylko te fantastyczne kształty..
Najpierw przeprawa przez lodowatą rzekę. Nie zdejmuję butów i skarpet żeby nie tracić czasu - o tej porze cenna jest każda minuta :).
Potem - kilometry piachu przy wschodzącym słońcu. Wysokość wydm dochodzi do około 250 m i ciągną sie kilometrami. Visitor Center znajduje się na wysokości 2499 m więc to tak jakbyśmy startowali z Rysów. Żeby trzymać sie skojarzenia - z dołu to wygląda jakby mieć usypaną przed sobą Gubałówkę, całą z sypkiego piachu..Tylko te fantastyczne kształty..
Najpierw - półgodzinna sesja, kiedy słońce po kolei odsłania kolejne wybrzuszenia. Potem idziemy pod górę. Nie przewidywaliśmy tego - jesteśmy przed śniadaniem, wody mamy ze sobą około 200 ml, ale skoro juz tu jesteśmy.. Wspinanie idzie opornie - ale tylko w bardzo stromych miejscach.. :) Piach jest drobniutki i mocno się osypuje. Widać jak wydmy pracują bo wkrótce po pozostawionych przez buty wgłębieniach nie widać ani śladu.
Miejsce o świcie jest po prostu przepiękne. Wyrażamy głośno swój zachwyt najbardziej dosadnymi słowami jakie są w polskim języku :).
Udało nam sie wejść na jeden z dwóch "skrajnych" piaskowych szczytów. Widoki zapierają dech - kilometry pofałdowanych wydm, ośnieżone szczyty, ogromna otwarta przestrzeń. Migawki aparatów pracują w pocie czoła..
Na dole jesteśmy z powrotem około 9 tej. Jeszcze przymusowe mrożenie kończyn w rzece i koniec. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni.
Na około pełno Amerykanów. Całe ciągi ludzi udają się w kierunku wydm. Wzdłuż rzeki rodziny z dziećmi rozkładają swoje "kramy", mamy i ojcowie ciągną wózki z jedzeniem.. Nic dziwnego ze campingi tu pełne w weekend - idealne miejsce na dwudniowy, rodzinny wypad.
Śniadanie zjadamy u stóp wydm, na Picnic Area, w towarzystwie ostrzeżeń przed niedźwiedziami.. Tylko czekałem jak jakiś podejdzie do stołu i spyta, który mam numerek. Jestem przekonany że miałbym niższy.. :)
Gigantyczne wydmy powstały w czymś w rodzaju wgłębienia w paśmie górskim, znajdującym się po wschodniej stronie równiny, którą jechaliśmy wczoraj. Góry są tez od północy i zachodu - taki ogromny ślepy zaułek się zrobił. Gleba na równinie jest bardzo drobna i lotna, a wiatry wieją tu silne..
Po śniadaniu wracamy na Camping, szybko się zwijamy , żeby zdążyć przed jedenastą. Kończy się wtedy doba hotelowa i zamykają prysznice w części dla mobile homów, a my tych pryszniców bardzo potrzebujemy.
Było jeszcze trochę emocji przy wyjezdzie, bo najpierw strzałka paliwomierza bardzo szybko opadła, potem komputer wprawdzie pokazywał ze jest jeszcze benzyny na 40 mil ale zaraz wyświetlił komunikat że jest jej cholernie mało. Na szczęście udało się dowlec do małej stacji..
Około południa ruszamy na północ. Przed nami 1000 km do Badlands..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz