75 lat temu, wódz Sioux'ów Henry Standing Bear odszukał rzeźbiarza polskiego pochodzenia urodzonego w Bostonie, Korczaka Ziółkowskiego, i zaproponował mu wykonanie pomnika bohatera Indian, wodza o imieniu Crazy Horse. Indianie byli wkurzeni na władze, kiedy zobaczyli co robi rzeźbiarz Borglum z jedną z gór w paśmie Black Hills, w miejscu, które było dla nich święte. Ponieważ juz od dawna mieli niewielki wpływ na to co dzieje się z ich ziemiami, rownież i tym razem byli bezsilni. Próbuję sobie wyobrazić co musieli czuć widząc wyłaniające się ze skał twarze ojców założycieli, szefów państwa, które w ich mniemaniu nie złamało wobec nich tylko jednej danej im obietnicy - że zabierze ich ziemie. Wszystkie pozostałe zostały złamane. Postanowili więc dla równowagi (?) uwiecznić swojego wodza w równie dostojny sposób. W pierwszej kolejności zwrócili się do Borgluma, pózniej - do rządu USA. W obu przypadkach odmówiono im. Postanowili wiec zwrócić się do Korczaka, który znany był już wtedy m.in. z wykonania pomnika Sitting Bull'a. Zaczęło się od korespondencji, potem Korczak przyjechał na kilka tygodni do Indian. Nie wiem jakie argumenty wtedy padły, fakt jest taki, że Korczak postanowił poświęcić Indianom resztę swojego życia. Jak się później okazało nie tylko swojego ale dziesięciorga swoich dzieci i piątki wnuczek. Tak naprawdę nie wiadomo czyjego jeszcze, bo z całej, ogromnej rzeźby Indianina na koniu, gotowa jest póki co tylko twarz.
Teraz prace koncentrują się na palcu wskazującym.. Ciekawy jestem jaki wpływ na decyzję artysty miały jego polskie korzenie i analogie jakie można wysnuć między losem Indian i Polaków w XIX w. Indianie nie mogli zaoferować Korczakowi nic poza ideą i postacią wodza. Rzeźbiarz postanowił, że nie weźmie ani centa od rządu Stanów Zjednoczonych. Wraz z Indianami znalazł odpowiednią górę w pobliżu Rushmore Mountain gdzie powstały głowy prezydentów, zaprojektował z rozmachem ogromny pomnik, na który zostanie zużyta cała góra (!), a następnie.. rozbił namiot u jej stóp i rozpoczął z siekierą od budowy schronienia dla siebie. Niedługo później rozpoczął przygotowania do dzieła życia. Ze 174 dolarami w kieszeni. Historia jego, jego drugiej żony (pierwsza odeszła jak zobaczyła na co się porwał..) i ich dziesięciorga dzieci, to historia ogromnej pasji, wiary, determinacji i siły woli. Zaangażowania, które jest w stanie dokonać prawdziwych cudów. Przez wiele pierwszych lat prace wykonywane były osobiście przez rzeźbiarza i ludzi, którzy chcieli mu pomóc bez żadnego wynagrodzenia.
Dzieci od małego pomagały na budowie (w ośrodku pokazywany jest film, na którym m.in widać jak kilkuletnie szkraby podają ojcu na drabinie laski dynamitu.. ). Dziś prace finansowane są z przychodów muzeum i ośrodka znajdującego się u stóp góry oraz donacji prywatnych ludzi. W dalszym ciągu wiele prac wykonywanych jest osobiście przez rodzinę Korczaka, choć jego dzieci są już w wieku emerytalnym.. Żadnych dotacji państwowych - tylko pieniądze, które ludzie chcą zapłacić dlatego, że wierzą w ideę artysty. Wszystko to wspomagane pracą wolontariuszy. Pasję czuć tu na każdym kroku. Jak wielkiej wiary muszą być Ci ludzie - będąc na miejscu ciężko uwierzyć w powodzenie przedsięwzięcia. Na kilkanaście najbliższych lat zaplanowane jest wykonanie dłoni wodza, fragmentów głowy i grzywy konia.. Z drugiej strony, patrząc na pamiątki zgromadzone po artyście widać, jak wiele dokonał on za życia. Trzeba mieć wielką pasję żeby tyle zrobić..
Spędziliśmy tu większość dnia. Wcześniej - krótka wizyta w narodowym mauzoleum Amerykanów, Mount Rushmore. Głowy czterech prezydentów wykute w zboczu góry. Rozmach, duma, powiewające flagi..
Późne popołudnie to wizyta pod Devils Tower. Kolejne święte miejsce Indian, które oni nazywają Górą Niedźwiedzią. Dziw natury nie spotykany nigdzie indziej. Ci, którzy widzieli Bliskie Spotkania Trzeciego stopnia wiedzą o czym mówię..
Jutro udajemy się w kierunku Yellowstone. Połowa wyjazdu. Na liczniku około 3 tys. mil.