W środę odsypialiśmy podróż. Mimo chłodu w pokoju - pozbieraliśmy się dopiero koło 10.30. Najpierw krótka wizyta w pobliżu hotelu (byliśmy zakwaterowani tuż przy wschodnim wejściu do Taj Mahal).
Okolica słynie z przetwarzania marmuru. Rzemieślnicy używają dość osobliwego napędu dla swoich szlifierek - coś jak wyprostowany łuk..
Jeszcze krótkie zakupy, internet i małe negocjacje w sprawie transportu. Skończyliśmy na 2900 Rupii za auto z kierowcą na kilkugodzinną podróż do Jaipuru.
Śniadanie w ogrodzie, w ciepłym słońcu (w Polsce: -30 stopni, mmm.. ;) ), w otoczeniu zieleni i .. w towarzystwie małp.. W sensie dosłownym - to żadna aluzja :). Skaczą po okolicznych drzewach i dachach :).
Około pierwszej - w drogę.. Najpierw przeciskamy się ulicami starej Agry.
Trochę to trwa. Największe wyzwanie stanowią skrzyżowania - wszyscy chcą je przejechać pierwsi. A skoro wszyscy nadjeżdżają ze wszystkich stron - to czasem potrzeba policjantów na środku skrzyżowania, z metrowymi kijami, żeby spróbować utrzymać porządek. Jak się przyjrzeć to nie wyglądają na takich, którzy panują nad sytuacją..
.. więc na próbach się kończy. Bałagan wpisany jest po prostu w naturę indyjskiej rzeczywistości...
Podróż trwała około 6 godzin, z małą przygodą po drodze. Kiedy złapaliśmy koło..
potrzeba było tylko kilku minut żeby wkoło nas pojawiło się całkiem sporo nowych przyjaciół :)
Ludzie w Indiach są wszędzie - to widać od razu.. Na ulicach, poza miastem, czy w miejscach gdzie w jakikolwiek sposób trzeba obsłużyć innych ludzi. Np. - odkręcić kran w toalecie restauracji..
Porównywaliśmy sobie dziś trochę ten kraj z Chinami. Pierwsza różnica jest taka, że tam bieda "chowa się" trochę w bocznych ulicach miast. Tu - jest wszędzie.
Na wsi - lepianki i ludzie (właściwie - tylko kobiety...) noszący kilometrami chrust na głowach. W miastach - góry śmieci, a między nimi zwierzęta domowe..
W Europie ludzie stresują się zarobkami niższymi od kolegi, fryzurą spapraną przez fryzjera, nudnym filmem w kinie czy innymi nieważnymi rzeczami. Tu - większość codziennie walczy o przetrwanie. W sensie dosłownym - to widać. Nie wiadomo czy im współczuć czy ich podziwiać.. Chłopiec, którego praca polega na staniu cały dzień w toalecie znanej sieci fast food zarabia równowartość około 20 USD miesięcznie za.. naciskanie guzika od suszarki do rąk. Patrząc na ludzi poniewierających się między górami śmieci czy stłoczonych na dachu autobusu - naprawdę nie wiem czy mu współczuć czy go podziwiać.. Jak o tym pomyśleć to od razu chce się wybaczyć arcynachalność Indian w oferowaniu wszystkiego ludziom o białym kolorze skóry..
Ech - życie, chciałoby się westchnąć..
Nasz hotel tym razem o klasę lepszy od poprzedniego.. choć cena podobna. Dzień kończymy kolacją w restauracji na dachu. Jedzenie, w całości wegetariańskie, bardzo dobre no i kelner o ujmującym uśmiechu.. Dzień kończy się równie przyjemnie jak się zaczął.. :)
Jeszcze krótkie zakupy, internet i małe negocjacje w sprawie transportu. Skończyliśmy na 2900 Rupii za auto z kierowcą na kilkugodzinną podróż do Jaipuru.
Śniadanie w ogrodzie, w ciepłym słońcu (w Polsce: -30 stopni, mmm.. ;) ), w otoczeniu zieleni i .. w towarzystwie małp.. W sensie dosłownym - to żadna aluzja :). Skaczą po okolicznych drzewach i dachach :).
Około pierwszej - w drogę.. Najpierw przeciskamy się ulicami starej Agry.
Trochę to trwa. Największe wyzwanie stanowią skrzyżowania - wszyscy chcą je przejechać pierwsi. A skoro wszyscy nadjeżdżają ze wszystkich stron - to czasem potrzeba policjantów na środku skrzyżowania, z metrowymi kijami, żeby spróbować utrzymać porządek. Jak się przyjrzeć to nie wyglądają na takich, którzy panują nad sytuacją..
.. więc na próbach się kończy. Bałagan wpisany jest po prostu w naturę indyjskiej rzeczywistości...
Podróż trwała około 6 godzin, z małą przygodą po drodze. Kiedy złapaliśmy koło..
potrzeba było tylko kilku minut żeby wkoło nas pojawiło się całkiem sporo nowych przyjaciół :)
Ludzie w Indiach są wszędzie - to widać od razu.. Na ulicach, poza miastem, czy w miejscach gdzie w jakikolwiek sposób trzeba obsłużyć innych ludzi. Np. - odkręcić kran w toalecie restauracji..
Porównywaliśmy sobie dziś trochę ten kraj z Chinami. Pierwsza różnica jest taka, że tam bieda "chowa się" trochę w bocznych ulicach miast. Tu - jest wszędzie.
Na wsi - lepianki i ludzie (właściwie - tylko kobiety...) noszący kilometrami chrust na głowach. W miastach - góry śmieci, a między nimi zwierzęta domowe..
W Europie ludzie stresują się zarobkami niższymi od kolegi, fryzurą spapraną przez fryzjera, nudnym filmem w kinie czy innymi nieważnymi rzeczami. Tu - większość codziennie walczy o przetrwanie. W sensie dosłownym - to widać. Nie wiadomo czy im współczuć czy ich podziwiać.. Chłopiec, którego praca polega na staniu cały dzień w toalecie znanej sieci fast food zarabia równowartość około 20 USD miesięcznie za.. naciskanie guzika od suszarki do rąk. Patrząc na ludzi poniewierających się między górami śmieci czy stłoczonych na dachu autobusu - naprawdę nie wiem czy mu współczuć czy go podziwiać.. Jak o tym pomyśleć to od razu chce się wybaczyć arcynachalność Indian w oferowaniu wszystkiego ludziom o białym kolorze skóry..
Ech - życie, chciałoby się westchnąć..
Nasz hotel tym razem o klasę lepszy od poprzedniego.. choć cena podobna. Dzień kończymy kolacją w restauracji na dachu. Jedzenie, w całości wegetariańskie, bardzo dobre no i kelner o ujmującym uśmiechu.. Dzień kończy się równie przyjemnie jak się zaczął.. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz