Udaipur to wg miejscowych - Wenecja Indii. Miasto na jeziorach. Dokładniej - na dwóch jeziorach.
Mosty też są dwa.. Prawie Wenecja.. No chyba, że wziąć pod uwagę zapachy...
Śniadanie już tradycyjnie - na dachu. W towarzystwie małp.
Po krótkim odpoczynku w ogrodzie, tym razem w Towarzystwie żółwia,
czas poczuć Orient :). Trzeba powiedzieć, że na terenie pałacu zbudowanego przez miejscowych Maharadżów jest to całkiem możliwe. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że taki Maharadża klawe życie miał. Miał też od czasu do czasu gest - urządzając ceremonię ważenia władcy. Można obejrzeć wagę skonstruowaną specjalnie do tego celu.
W następstwie - ilość złota i srebra równa jego wadze rozdawana była poddanym. Przewodniki nie informują co chciał w zamian - można się jedynie domyślić. Pałac jest ogromny. Pełno wykuszy,
podcieni, okien, dziedzińców,tarasów,werand,wewnętrznych ogrodów, tajemnych przejść, zdobionych lustrami komnat..
Można się naprawdę zgubić. Pałac zbudowany w stylu indyjskim zachowany jest bardzo dobrze, choć wyraźnie niszczeje.
W dobrym stanie jest też wiele elementów wyposażenia ;).
Zastanawiałem się jaka jest funkcja wysuniętego elementu z przodu wyściełanej toalety władcy.. ;)
Ciekawostką dla nas są tzw. moving pictures - obrazy opowiadające całe historie, np. polowań, gdzie zwierzę pokazane jest w różnych fazach ruchu. W efekcie, kiedy na obrazie są np. trzy tygrysy, w rzeczywistości artysta malował jednego..
Po pałacu - czas na świątynię, a właściwie kompleks świątyń, które są tuż obok. Okazałe, choć trzeba powiedzieć - znacznie mniej niż pałac.. Jest też fakir, choć zdaje się - trochę zmęczony :).
Po obiedzie,na dachu, a jakże ;), czas zgubić się wśród wąskich uliczek.
Schodzimy nad jezioro, z widokiem na pałac,krowy i.. myjące się kobiety..
"Zaliczamy" oba mosty Indyjskiej Wenecji. Czas też na niekończące się negocjacje z właścicielami straganów (w ferworze jednej z takich rozmów sprzedawca oferował mi razem z torbą i paskami z wielbłądziej skóry... syna w pakiecie :) - na szczęście obeszło się bez takiej konieczności ;) ). Ponieważ Indianie mówią nieźle po angielsku, można pogadać o dolach i niedolach życia w Indiach.. W jednym ze sklepików z obrazami spędziliśmy chyba z godzinę na takich rozmowach - sprzedawca był bardzo sympatyczny i wcale nienachalny, co nie jest tu takie częste..
Jutro - wpadniemy na chwilę do Jodhpur, miasta, które jest całe niebieskie..
2G
Śniadanie już tradycyjnie - na dachu. W towarzystwie małp.
Po krótkim odpoczynku w ogrodzie, tym razem w Towarzystwie żółwia,
czas poczuć Orient :). Trzeba powiedzieć, że na terenie pałacu zbudowanego przez miejscowych Maharadżów jest to całkiem możliwe. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że taki Maharadża klawe życie miał. Miał też od czasu do czasu gest - urządzając ceremonię ważenia władcy. Można obejrzeć wagę skonstruowaną specjalnie do tego celu.
W następstwie - ilość złota i srebra równa jego wadze rozdawana była poddanym. Przewodniki nie informują co chciał w zamian - można się jedynie domyślić. Pałac jest ogromny. Pełno wykuszy,
Można się naprawdę zgubić. Pałac zbudowany w stylu indyjskim zachowany jest bardzo dobrze, choć wyraźnie niszczeje.
W dobrym stanie jest też wiele elementów wyposażenia ;).
Zastanawiałem się jaka jest funkcja wysuniętego elementu z przodu wyściełanej toalety władcy.. ;)
Ciekawostką dla nas są tzw. moving pictures - obrazy opowiadające całe historie, np. polowań, gdzie zwierzę pokazane jest w różnych fazach ruchu. W efekcie, kiedy na obrazie są np. trzy tygrysy, w rzeczywistości artysta malował jednego..
Po pałacu - czas na świątynię, a właściwie kompleks świątyń, które są tuż obok. Okazałe, choć trzeba powiedzieć - znacznie mniej niż pałac.. Jest też fakir, choć zdaje się - trochę zmęczony :).
Po obiedzie,na dachu, a jakże ;), czas zgubić się wśród wąskich uliczek.
Schodzimy nad jezioro, z widokiem na pałac,krowy i.. myjące się kobiety..
"Zaliczamy" oba mosty Indyjskiej Wenecji. Czas też na niekończące się negocjacje z właścicielami straganów (w ferworze jednej z takich rozmów sprzedawca oferował mi razem z torbą i paskami z wielbłądziej skóry... syna w pakiecie :) - na szczęście obeszło się bez takiej konieczności ;) ). Ponieważ Indianie mówią nieźle po angielsku, można pogadać o dolach i niedolach życia w Indiach.. W jednym ze sklepików z obrazami spędziliśmy chyba z godzinę na takich rozmowach - sprzedawca był bardzo sympatyczny i wcale nienachalny, co nie jest tu takie częste..
Jutro - wpadniemy na chwilę do Jodhpur, miasta, które jest całe niebieskie..
2G
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz