piątek, 3 lutego 2012

Jaipur

Po śniadaniu na dachu ;)


- w miasto :).
To co się dzieje na ulicach centrum stolicy Radżastanu przyprawi o przyspieszone bicie serca chyba każdego Europejczyka. Nawet takiego, który sporo widział. Wrażenie pogłębia fakt, że bardzo mało wkoło jest ludzi o naszym kolorze skóry. Za to tysiące miejscowych dosłownie przelewa się we wszystkie strony.




Kramy bazarów usytuowanych wzdłuż kwadratu ulic w centrum (łącznie - kilka km) otwierają się wcześnie, i czynne są do późna w nocy. Intensywne zapachy przypraw, suszonej papryki i innych specjałów rozkładanych czasem wprost na ruchliwej jezdni






mieszają się z nie mniej intensywnymi zapachami rynsztoków...



Jak dodać do tego jazgot klaksonów, odłosy silników tuk tuków (motorowych riksz.. ;) ), szelest wielbłądów :) i harmider przechodniów - wszystko razem robi piorunujące wrażenie. Jeśli człowiek zatrzyma się choć na chwilę - natychmiast pojawia się przy nim miejscowy rikszarz, sprzedawca albo ktoś, kto po prostu jest ciekawy lub chce pomóc. Za radą jednego z przechodniów odwiedzamy świątynię Kriszny, gdzie z kolei kolejny spotkany tubylec, Surrendra, oprócz tego ,że mało nie oświadczył się córce - doradził nam odwiedzić fabryczkę tekstyliów Women Cooperation Society gdzie biedne indyjskie wdowy produkują wszelkiej maści tekstylia, od chust po dywany. Oczywiście technologia miejscowa... Po zwiedzeniu "fabryczki"stałem się właścicielem ogromnego, tkanego słonia (zawiśnie na całej ścianie piwniczki :) ) a Aga - trzech par spodni typu Sindbad :).

Zasiliłem w ten sposób budżet chyba całej wioski wdów...
Po obiedzie, kolejny tuk tuk zabrał nas do Amber Palace - chyba największej miejscowej atrakcji turystycznej.






Miło spędzony czas, przy pięknej pogodzie i opowieściach o żonach Maharadżów..



Trzeba powiedzieć, że ogromne zabudowania pałaców i fortów zachowane są całkiem nieźle..



Wieczorem - znów do centrum - pohandlować.



Negocjacje zajęły kilka godzin, choć nie przeszliśmy chyba nawet 100 metrów.. Za to nowych przyjaciół mamy całe mnóstwo :). Bo Hindus jak sprzedaje to do niczego nie zmusza... Częstuje herbatą, sadza wygodnie, a potem - niewymuszone rozmowy handlowe ;).
Otoczenie jest bardzo ładne - stylowe budynki, pałace, niestety - wszystko potwornie zaniedbane.. Taki koloryt..



Jutro - udajemy się poczuć trochę Orientu.. Nasz cel - Wenecja Indii, miasto wśród jezior - Udaipur.

2G

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz