wtorek, 26 lutego 2013

Czas trochę popływać..

Póki co - jeszcze nie wpław :).
Miasto Meksyk zostało założone na wyspie otoczonej ogromnymi rozlewiskami


,wszystko - w wysokich górach. Jeszcze 300 lat temu wyglądało to bardzo imponująco. Nie ma co się dziwić, że właśnie ta lokalizacja została wybrana na stolicę. Dziś - z rozlewisk niewiele zostało, a my - postanowiliśmy pojechać obejrzeć te "resztki". Zanim to jednak nastąpiło - śniadanie na ulicy: pyszne kanapki, świeżo wyciskane soki - marchew/czerwona pomarańcza i pomarańczowy, a na deser - sałatka ze świeżych owoców.. Wszystko razem jakieś 10 PLN na dwie osoby.. Testujemy naszą florę.. ;)
Wracając do wody - na jednym z przedmieść, Xochimilco, znajduje się jezioro z licznymi wyspami, które podobno pierwotnie usypywano z ziemi/mułu na drewnianych platformach, które następnie łączono ze sobą, a potem - "kotwiono" za pomocą silne ukorzeniających się drzew.. Dziś teren wpisany jest na listę światowego dziedzictwa Unesco. Brzmi zachęcająco, więc nie wahając się, najpierw pojechaliśmy metrem do końca, a następnie kolejką podmiejską - też do końca ;). Dalej - riksza i na przystań. Do tego miejsca wszystko ok. ;). Po krótkich negocjacjach wynajęliśmy miejscową gondolę



- i w drogę..
Rzeczywiście pływaliśmy po kanałach, większą część czasu - wśród przeróżnych domostw i szklarni (meksykańska nazwa terenu tłumaczy się: "tu, gdzie wzrastają kwiaty" :) taaa..), sprzedawców towarów różnorakich (oczywiście - też na gondolach ;) ),





gondoli z Mariachi i grajkami Marimba,


Brakowało tylko lokalnej wokalistki, o pięknym głosie i czarnych włosach, w towarzystwie wyżelowanego (jak wszyscy tu ;) ) Macho z gitarrą... Trudno - jak się nie ma co się lubi ... to się lubi co się ma - zostaliśmy przy Marimbie. Z ciekawostek przyrodniczych odnotowaliśmy białe czaple,





i parę pomniejszych ptaszysk.. A gdzie opisywane w przewodnikach dzikie kanały i głusza ? Gdzie spokój i niezmącona przyroda? Zdaje się, że dokonaliśmy niewłaściwego wyboru (ileż takich człowiek w życiu dokonuje.. ) - trzeba było pojechać na inną przystań.. Cóż - to takie nasze frycowe, oby ostatnie na tym wyjeździe..
Jak mawiał słynny scenarzysta (hmm.. a może pisarz..? ) - "nic tak nie ożywia kryminału jak kilka trupów". W naszym przypadku rolę tą spełniła historia o dziewczynce, która się utopiła w kanale. Ktoś (tata?) przyniósł na brzeg lalkę i przybił do drzewa, wierząc że zamieszka(ła) w niej dusza dziewczynki. Potem, zdaje się dla towarzystwa/ochrony przed innymi duchami, przyniósł więcej lalek/pluszaków i poprzybijał do sąsiednich drzew.. Dziś wygląda to trochę makabrycznie (laleczka Czaki niech się schowa..),





a trochę - pociesznie..


Ten tu o góry to chyba jakiś gruby duch był..
Po 2,5 godzinach rejsu - wybraliśmy "zanurzyć się" trochę w swojskie/meksykańskie klimaty przedmieścia, a następnie kontynuować testowanie naszych żołądków. To tutaj to Tacos "Indykos.." ;)


Wieczorem - z powrotem na plac Konstytucji, gdzie codziennie odbywa się rytuał zdejmowania ogromnej (tak z 10x20 m na oko, siedemnastu facetów ją niosło) flagi państwowej.


W towarzystwie Gwardii Narodowej i fanfar, dumny żołnierz podłącza do masztu elektryczny panel sterujący, flaga zjeżdża, wiatr wieje, pluton wojska


ją łapie ( to najtrudniejszy punkt..), zwija, a następne wynosi na plecach.. Obowiązkowy punkt pobytu w Meksyku - poważnie :).
Na kolację - sałatka z Mango/Papai i - do hotelu, pisać maile i bloga ;).
Jutro podróż do Cancun - tam (jeszcze) trochę cieplej i wilgotniej :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz