Zdjęcie z bardzo ciepłymi pozdrowieniami dla tych, którzy zostali tam gdzie temperatura waha się teraz w okolicach zera.. Żeby trochę ochłodzić atmosferę dołożę jeszcze to - zrobione w cieniu :) :
Te 50% procent za dużo w tym przypadku to promyczki.. W ogóle to bardzo lubimy Promyczki ;), ale niekoniecznie te znad morza karaibskiego i w takiej ilości... Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi.. No chyba że na zdjęciu..
gdzie trzymam na dłoni morskiego potwora..
Wracając do poranka: najpierw śniadanie na dachu hotelu, skromne, ale w miłej atmosferze i z dużą ilością owoców (m.in. zamieniliśmy parę słów z Polką, która tu pracuje). Potem colectivo do portu i prom na wyspę. Potem kąpiel i wylegiwanie się na plaży. O skutkach już wspominałem ;) - poboli trochę i przestanie.. Malutki kremik podróżny, który w Polsce kupiłem widocznie SPF też miał malutki.. Następnie, po dwóch Coronach (sprzedają od razu dwie.. ), przyszła pora na następną część planu - Ceviche.
Do teraz czuję smak :).
Następnie - czas przekroczyć plan. Ponieważ wyspa ma tylko kilka km długości i jest bardzo wąska - najpopularniejszym środkiem lokomocji są tu Golf Car'y. Wynajęliśmy jednego i my:
i - w drogę wkoło wyspy. Po drodze krótka wizyta na fermie żółwi,
gdzie oprócz tytułowych bohaterów można zobaczyć i dotknąć wspomniane wcześniej potwory morskie :)
i pogłaskać leniwe Iguany..
Na południowym końcu wyspy mają nawet swój pomnik ;),
nie jedyny tu zresztą..
Potem, powolutku poterkotaliśmy z powrotem, zatrzymując się tu i ówdzie
Cancun to ogromny kurort, zbudowany "pod" Amerykanów, którzy mają tu całkiem blisko. Jego główna część składa się z ogromnej strefy hotelowej rozłożonej na pięknym półwyspie..,
który w związku z tym przestał być piękny.. Dlatego jutro ruszamy do Meridy, która z kolei jest rzeczywiście pięknym miastem.. Podobno - zobaczymy.. :)
Na koniec dnia, w ramach cyklu o niewielkich zwiarzątkach - dziś dla odmiany królik..,
który przywitał nas wczoraj w hotelu. Przydał się - byliśmy cali mokrzy.. :)