Wczoraj wieczorem i dziś od rana pojechaliśmy Dolinę Śmierci od wschodu a potem od północy. Oprócz tego dzikiego miejsca Nevada kojarzyła mi się jeszcze z Vegas. A poza tym - pustynie, pustynie, pustynie. I tajemnicze instalacje wojskowe. Spodziewałem się więc dość monotonnego dnia i dużej ilości piachu.. Tymczasem zaczęło się od przepięknej kotliny wypełnionej Joshua Trees aż po horyzont, otoczonej że wszystkich stron górami.
Krajobraz surowy ale z przewagą zielonego. Potem.. - pastwiska i zwierzęta. I zbiorniki wody - jeziorka i kanały ( chyba) nawadniające. I mnóstwo ptaków zrywających się wprost pod koła samochodu ( dwa trafione na pewno niestety - starłem ślady z maski..). W pustynnej Nevadzie.. Potem wspinaczka na przedgórze wschodniej Sierry z pięknymi skałami. Przystanek nad turkusowym jeziorem Mono z wulkanicznymi tufami (d...y nie urywa, ale miejsce urocze :) ) i ostatnie hamburgery w tej podróży.
Następnie - przepaście drogi na przełęcz Tiago - najwyższy punkt naszej podróży ( ca 3000 mnpm), a potem łagodne, niekończące się serpentyny wśród surowych, zbitych granitów Half Dome i innych olbrzymów Yosemitee.
Wszystko w jeden dzień. A miał być tylko dojazd w pobliże lotniska. Ostatecznie wylądowaliśmy 2.5h od San Francisko. Ameryka już cała udekorowan na jutrzejsze święto, a my - spakowani. Jutro na lotnisku odbędzie się jak zwykle "rytualne" ważenie - zobaczymy czy będzie jeszcze jeden problem do rozwiązania. Na moje oko - jesteśmy na styk z wagą. Trochę nam się sztuki nie zgadzają, ale będziemy jutro trochę blondynkami - może się nie czepią. Potem jeszcze tylko 20h podróży i - witajcie stare kłopoty :).
Krajobraz surowy ale z przewagą zielonego. Potem.. - pastwiska i zwierzęta. I zbiorniki wody - jeziorka i kanały ( chyba) nawadniające. I mnóstwo ptaków zrywających się wprost pod koła samochodu ( dwa trafione na pewno niestety - starłem ślady z maski..). W pustynnej Nevadzie.. Potem wspinaczka na przedgórze wschodniej Sierry z pięknymi skałami. Przystanek nad turkusowym jeziorem Mono z wulkanicznymi tufami (d...y nie urywa, ale miejsce urocze :) ) i ostatnie hamburgery w tej podróży.
Następnie - przepaście drogi na przełęcz Tiago - najwyższy punkt naszej podróży ( ca 3000 mnpm), a potem łagodne, niekończące się serpentyny wśród surowych, zbitych granitów Half Dome i innych olbrzymów Yosemitee.
Wszystko w jeden dzień. A miał być tylko dojazd w pobliże lotniska. Ostatecznie wylądowaliśmy 2.5h od San Francisko. Ameryka już cała udekorowan na jutrzejsze święto, a my - spakowani. Jutro na lotnisku odbędzie się jak zwykle "rytualne" ważenie - zobaczymy czy będzie jeszcze jeden problem do rozwiązania. Na moje oko - jesteśmy na styk z wagą. Trochę nam się sztuki nie zgadzają, ale będziemy jutro trochę blondynkami - może się nie czepią. Potem jeszcze tylko 20h podróży i - witajcie stare kłopoty :).