W połowie lat dwudziestych dziewiętnastego wieku, w dolinę rzeki Clearwater, zaraz za miejscem gdzie wpływa do jej rzeka Snake, przybyło małżeństwo misjonarzy Kościoła Prezbiteriańskiego. Jestem przekonany, ze musieli głęboko wierzyć w sens swojej misji. Przybyli tu chrzcić pogańskie dzieci, szerzyć miłość bliźniego, uczyć miejscowych uprawiać ziemię i używać różnych, dziwnych dla nich narzędzi.. Nie zrobili zdaje się tylko jednego - nie spytali miejscowych czy tego chcą...
Nie byli zresztą jedyni, w ślad za nimi przybyli też misjonarze katoliccy, a wkrótce potem - przedstawiciele władzy. Władzy, której Indianie również nie potrzebowali. Dziś o sensowności działań wszystkich tych ludzi świadczą pozostałości pierwszych zabudowań misjonarzy. Dokładnie - dwie pozostałości. Dwie kupki gruzu otoczone ogrodzeniem, z krótką tablicą informacyjną. Nie znaczy to oczywiście, że ludzie Ci nie zmienili życia Indian Nez Pierce. Zmienili radykalnie. Zresztą plemię było dość pobożne i wyglada na to, że szczególnie nie "przeszkadzało" im przyjęcie jednego czy drugiego wyznania. A Lady Misjonarka piekła doskonale ciasteczka.. Nawet ich najsłynniejszy wódz przyjął imię Joseph i chyba nie pozostawało to bez związku z imieniem jednego z misjonarzy w okolicy.. W jednej z historii plemienia, Stwórca opuścił z nieba na ziemię długą linę. Poszczególne włókna tej liny "rozpełzły" się po ziemi, niczym gigantyczne korzenie, ale i tak wszystkie razem skręcają się w jednym miejscu, w jeden wspólny splot, który prowadzi do tego samego, jednego Boga.. Spędziliśmy trochę czasu spacerując po miejscu gdzie kiedyś stały zabudowania białych, tzw. agencji i tipi Indian z rezerwatu. Dziś nie ma tu prawie nic, choć teren nad rzeką wygląda pięknie - trochę jak Park Oliwski, tyle że bez alejek. Jedno, odtworzone zabudowanie i cmentarz. "Miasteczko" funkcjonowało gdzieś do połowy 20go wieku,a jedynym dobrze zachowanym miejscem pozostał cmentarz.
Wcześniejsza historia była dość dramatyczna, choć Nez Pierce nie byli specjalnie wojowniczo nastawieni do białych. W połowie 19go wieku zawarli z rządem Stanów Zjednoczonych układ, na mocy którego dostali prawo używania obszaru na którym żyli "aż po czas kiedy trawa będzie rosła a woda w rzekach płynęła". Obszar nie odpowiadał w całości terenom, ma których funkcjonowali wcześniej, ale był bardzo duży. Osiem lat później układ został jednostronnie złamany, a Indianie zmuszeni zostali do stłoczenia się na 1/5 obszaru dopiero co im przyznanego. W efekcie, kilkanaście lat później doszło do wydarzeń zwanych tu dziś wojną 1877 roku. Chief Joseph zebrał swoich ludzi, i sprzymierzeńców, i próbował prowadzić beznadziejną walkę.. Skutkiem wojny było rozproszenie plemienia po wielu miejscach w dzisiejszych USA i Kanadzie, oraz spacyfikowanie tych, którzy zostali, w granicach dzisiejszego rezerwatu. Późniejsza historia była podobna do wielu innych plemion: pozbawieni tradycyjnego sposobu życia, zmuszani do zmiany wiary, dzieci przez kilka pokoleń obowiązkowo koszarowane w szkołach z internatem, gdzie oduczane były kultury przodków, pozbawieni praw równych białym osadnikom. Urzędnicy agencji, wysłani żeby chronić terenów indiańskich przed zagarniającymi je poszukiwaczami złota i osadnikami, nie byli w stanie, a często nawet nie chcieli łagodzić napięć, które powstawały. Co więcej, często wykorzystywali "system" do napychania własnych kieszeni. Skąd my to znamy..
Nie byli zresztą jedyni, w ślad za nimi przybyli też misjonarze katoliccy, a wkrótce potem - przedstawiciele władzy. Władzy, której Indianie również nie potrzebowali. Dziś o sensowności działań wszystkich tych ludzi świadczą pozostałości pierwszych zabudowań misjonarzy. Dokładnie - dwie pozostałości. Dwie kupki gruzu otoczone ogrodzeniem, z krótką tablicą informacyjną. Nie znaczy to oczywiście, że ludzie Ci nie zmienili życia Indian Nez Pierce. Zmienili radykalnie. Zresztą plemię było dość pobożne i wyglada na to, że szczególnie nie "przeszkadzało" im przyjęcie jednego czy drugiego wyznania. A Lady Misjonarka piekła doskonale ciasteczka.. Nawet ich najsłynniejszy wódz przyjął imię Joseph i chyba nie pozostawało to bez związku z imieniem jednego z misjonarzy w okolicy.. W jednej z historii plemienia, Stwórca opuścił z nieba na ziemię długą linę. Poszczególne włókna tej liny "rozpełzły" się po ziemi, niczym gigantyczne korzenie, ale i tak wszystkie razem skręcają się w jednym miejscu, w jeden wspólny splot, który prowadzi do tego samego, jednego Boga.. Spędziliśmy trochę czasu spacerując po miejscu gdzie kiedyś stały zabudowania białych, tzw. agencji i tipi Indian z rezerwatu. Dziś nie ma tu prawie nic, choć teren nad rzeką wygląda pięknie - trochę jak Park Oliwski, tyle że bez alejek. Jedno, odtworzone zabudowanie i cmentarz. "Miasteczko" funkcjonowało gdzieś do połowy 20go wieku,a jedynym dobrze zachowanym miejscem pozostał cmentarz.
Wcześniejsza historia była dość dramatyczna, choć Nez Pierce nie byli specjalnie wojowniczo nastawieni do białych. W połowie 19go wieku zawarli z rządem Stanów Zjednoczonych układ, na mocy którego dostali prawo używania obszaru na którym żyli "aż po czas kiedy trawa będzie rosła a woda w rzekach płynęła". Obszar nie odpowiadał w całości terenom, ma których funkcjonowali wcześniej, ale był bardzo duży. Osiem lat później układ został jednostronnie złamany, a Indianie zmuszeni zostali do stłoczenia się na 1/5 obszaru dopiero co im przyznanego. W efekcie, kilkanaście lat później doszło do wydarzeń zwanych tu dziś wojną 1877 roku. Chief Joseph zebrał swoich ludzi, i sprzymierzeńców, i próbował prowadzić beznadziejną walkę.. Skutkiem wojny było rozproszenie plemienia po wielu miejscach w dzisiejszych USA i Kanadzie, oraz spacyfikowanie tych, którzy zostali, w granicach dzisiejszego rezerwatu. Późniejsza historia była podobna do wielu innych plemion: pozbawieni tradycyjnego sposobu życia, zmuszani do zmiany wiary, dzieci przez kilka pokoleń obowiązkowo koszarowane w szkołach z internatem, gdzie oduczane były kultury przodków, pozbawieni praw równych białym osadnikom. Urzędnicy agencji, wysłani żeby chronić terenów indiańskich przed zagarniającymi je poszukiwaczami złota i osadnikami, nie byli w stanie, a często nawet nie chcieli łagodzić napięć, które powstawały. Co więcej, często wykorzystywali "system" do napychania własnych kieszeni. Skąd my to znamy..
Historia Nez Pierce to historia głebokiej integracji z naturą. Żyli nad rzekami, łowili łososie, budowali canoe do transportu swoich rzeczy na wymianę z innymi plemionami. Raz na jakiś czas wyprawiali sie na wędrówkę w poszukiwaniu roślin wzbogacających dietę i wspomagających leczenie. Wierzą, że Stwórca kiedyś spytał łososie w rzekach po co chcą żyć i one odpowiedziały, że po to żeby żywić ludzi. W zamian za to, ludzie winni im są szacunek i powinni robić wszystko, żeby łososie mogły i miały gdzie żyć. Wierzą w to do dziś i zgodnie z tą wiarą postępują, choć biały człowiek przegrodził ich rzeki tamami i łososie nie mają jak dotrzeć do swoich tradycyjnych miejsc tarła. Krok po kroku udaje się odtworzyć populację łososia w okolicznych rzekach..
Z czasem pojawiły się konie, przywiezione wcześniej na południe kontynentu przez Hiszpanów. Nez Pierce nie tylko potrafili dostrzec zalety z ich posiadania i wspaniałe je wykorzystać. Są też jedynym plemieniem, które w świadomy sposób próbowało hodować je w celu ich wzmocnienia i uczynienia jeszcze bardziej wytrzymałymi. Dziś pozostałością tych prób jest przepięknie umaszczona rasa Appolosa - konie silne, zwinne, wytrzymałe, o twardych kopytach dostosowanych do kamienistego podłoża, jednocześnie - dobrze ułożone i przyjaźnie nastawione do ludzi. Muzeum Appolosa Horse Club w Moscow odwiedziliśmy po południu.
Nez Pierce robią dziś dużo dla odtworzenia kultury przodków. W szczególności - chcą stworzyć język, który uważają za spoiwo własnego narodu, łącznik z przeszłością i gwarancję utrwalenia tej kultury. Jest więc światełko w tunelu. Ich rezerwat nie jest tak przygnębiający jak Pine Ridge Sioux'ów..
Głębokie poszanowanie natury, tolerancja dla ludzi o innych wierzeniach, miłość do muzyki (widzieliśmy w muzeum i na cmentarzu tego dowody) - jest tyle rzeczy, których możemy się od tego ludu nauczyć. Tego "prymitywnego plemienia", którego my, cywilizowani chrześcijanie, chcieliśmy nauczyć jak mają żyć..
W muzeum, które zwiedzaliśmy przed południem widziałem dużo zdjęć Indian. Na żadnym z nich, żaden nie miał przekłutego nosa. Chyba tylko starzy West Man'i wiedzą skąd wzięła się nazwa Nez Pierce..
Dodatkowy walor edukacyjny dzisiejszego dnia: dowiedziałem, ze najgłębszym kanionem rzecznym w Stanach nie jest Grand Canyon, tylko wąwóz rzeki Snake, dopływu Clearwater, na którą byliśmy. Nazywa się Hells Canyon i ma grubo ponad dwa kilometry głębokości..
Jutro - lodowce, które jeszcze przetrwały w North Cascades NP. Jest ich około 300, więc będzie co oglądać. Trochę zygzakiem zmierzamy do tego Seattle..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz