piątek, 4 maja 2018

03.05 Trzy po trzy na koniec..

Wszystkie miejsca, które odwiedziliśmy znajdują się na mapie, do której link poniżej. W poszczególnych postach nie bardzo chciało mi się zamieszczać informacji logistycznych:

https://www.google.com/maps/d/edit?mid=1t-mAyhaGuSRU0arrLnsuf3dTQ3RUckYi&usp=sharing

Ostatni dzień wyjazdu bez historii. Po pięknym, słonecznym wieczorze obudziliśmy się w środku zimy. Nie było sensu zwiedzać rezerwatu w zamarzającej śnieżycy. Korzystając z bardzo krótkich "okien" pogodowych rozciągnęliśmy kości na koronie zastygłego krateru, z jeziorkiem w środku, i w okolicach pół gorących źródeł, które akurat były zamknięte. Taki "slow turism". Wszystko powoli zmierzając na lotnisko, do naszego Januszolotu.. Chętnym chętnie wytłumaczę dlaczego tak nazywam samolot tanich linii..

Na pokładzie czas na kilka wspomnień/refleksji.

1. Islandia to coś odmiennego niż wiele "zwykłych miejsc turystycznych". Surowość przyrody, czasami taką aż do bólu, można znaleźć tu łatwiej niż gdzie indziej. Jak ktoś lubi.
2. Północna część jest bardziej pusta i mniej zagospodarowana. O wiele mniej tam cywilizowanych terenów, pół,znacznie mniejszy ruch na drogach. Więcej lawy, rozległych przestrzeni i szutrowych dróg. Jeden wielki popielnik.. Najdłuższy odcinek między stacjami benzynowymi, na głównej drodze krajowej, to około 170 km i znajduje się w północno-wschodniej części wyspy właśnie..
3. Jak podliczyliśmy  na szybko miejsca z efektem "wow" to wyszło ich naprawdę sporo. Oczywiście wszystkie to dzika przyroda.
4. Właściwie wszystko jest bardzo drogie, w tym jedzenie i noclegi. Z drugiej strony - jak dotąd Islandczycy za oglądanie najbardzej atrakcyjnych miejsc nie pobierają opłat. I dobrze. Ciekawe co będzie jak zaczną..
5. Ilość mieszkańców na metr kwadratowy bardzo mi tu odpowiada. Jak na introwertyczną naturę przystało ;).

Na koniec naszła mnie taka refleksja: jeśli ktoś chciałby tu żyć, to nie będę odkrywczy mówiąc, że wydaje się to bardzo ciężkie. Długie zimy i noce, bardzo zmienna pogoda, zimno, pustkowia, jedno większe miasto na krzyż.. Ludzie często mieszkają w oddzielnych gospodarstwach, odległych od siebie o całe kilometry. Jest mnóstwo miejsc gdzie całymi dniami nie dzieje się kompletnie nic. Jak się jednak chwilę zastanowić.. Startując z lotniska Keflavik człowiek uświadamia sobie, że wraca do świata, gdzie wszystko (?) dzieje się płytko i masowo, świata, gdzie każdy z nas jest permanentnie oszukiwany, inwigilowany i wykorzystywany, gdzie bardzo łatwo natknąć się na złośliwość i zawiść, że o zwykłej, irytującej głupocie nie wspomnę. Świata gdzie trzeba zachować permanentną czujność żeby nie dać się wciągnąć, żeby się "nie zapomnieć". A ja mam wrażenie, że opuszczam coś w rodzaju azylu, miejsca, gdzie "głowa odpoczywa".
Ale co ja wiem.. Islandczyków nie znam, a spędziłem tu tylko tydzień..

Na szczęście z kilku tysięcy zdjęć da się zrobić kilkadziesiąt naprawdę ładnych obrazków.. I fajnie :).






Za dwa miesiące przyjdzie czas na trochę większą wyspę..

czwartek, 3 maja 2018

02.05 Islandia południowa 

Powiedzieć że na Islandii pogoda jest zmienna to nic nie powiedzieć. Juz drugi raz po wieczornej śnieżycy rano mamy czyste niebo. W drugą stronę zresztą też siię zdażało.. Noc spędziliśmy w okolicach Vik wiec rano najpierw na plażę. Czarną plażę. Wciśniętą cześciowo między klif a ocean, częściowo - szeroką na kilkadziesiąt metow i ciągnącą się jakieś 2-3 km. Miejsce tyleż urokliwe co niebezpieczne, o czym ostrzegają wielokrotnie tablice przy wejściu. Fale są zdradliwe wiec trzeba b. uważać, szczególnie ze miejsce jest magiczne i łatwo się zapomnieć. A po co komu potem te niepotrzebne konflikty :), że o ryzyku nie wspomnę. Tak czy inaczej - dzień ropoczął sie bajkowo..
Niedaleko jest miejsce o nazwie Dyrhólaey - coś w rodzaju klifu/góry przybrzeżnej, na ktory wjechać można samochodem. Waaarto popatrzeć z tej góry. Wczoraj wieczorem stwierdziłem w rozmowie ze do pełni szczęścia brakuje mi na tym wyjeździe maskonura w gnieździe. No i.. spełniło się. 2-3 metry od nas. Najpierw wyczłapał jeden (chyba ona..), zaraz potem drugi (chyba on bo łepek jakiś taki szarawy..). Rozejrzały się, wyprostowały skrzydła, zrobiły kilka kroków i.. wlazly  z powrotem do dziury. Wszystko może minutę trwało. To sie nazywa znaleźć się we właściwym miejscu i czasie. Widzieliśmy w okolicy mnóstwo mew i innych ptaków, ale maskonura żadnego..

Po drodze były pózniej trzy kolejne wodospady. Trzeba powiedzieć, ze każdy robił wrażenie choć na inny sposób.. Za jednego z nich można było wejść nawet. Znaczy - za spadający z kilkudziesięciu metrow strumień wody. Kąpiel mimo woli, ale warto. Jesli o kąpieli mowa, to była rownież dzis ta prawdziwa, w cieplej wodzie. Prawie sto lat temu pewien zapalony Islandczyk zbudował w górach basen, z przemyślnym systemem ogrzewania (albo ranczej - studzenia) wody i do dzis można sie kapać z przepięknym widokiem na otaczające szczyty, pokryte jeszcze śniegiem. Temeperatura powietrze w tym miejscu dzis to 5 stopni. Wyjść z wody za przyjemnie nie było... ale to tyl,ko kilka chwil, dopóki człowiek nie założy czapki..
Dzień zakończył sie wizytą nad Gulfoss'em, ktory jest ogromny, zeby nie rzec - monumentalny, jesli wodospad taki może być, i krótkim spotkaniem z gejzerem Gejzerem ( Geysir w oryginale..). Inaczej byc nie mogło, wszak to Islandczycy wymyślili gejzery..Ten oryginalny Geysir jest póki co uśpiony, wiec trzeba liczyć na jego sąsiada, ktory wybucha co jakiś czas. No dobrze - nie wybucha tylko prycha na widzów.. Na nas prychnął na kilkanaście metrow w górę. Gdyby nie wizyta w Yellowstone to człowiek by tak nie marudził, a tak..
Jutro jeszcze kilka godzin włóczenia sie a potem powrót. Na szczęście zostanie parę zdjęć..







środa, 2 maja 2018

01.05 Lodowy świat..

Dziś był jeden z tych dni, o których nie ma co pisać.. Nie żeby nic się nie działo. Wręcz przeciwnie - zaczęliśmy bardzo wcześnie i skończyliśmy mocno zmęczeni. To było coś w rodzaju kulminacji naszego wyjazdu. Rzecz w tym, że trzeba to po prostu wszystko zobaczyć. Lodowiec Vatnajökul jest sam w sobie wystarczającym powodem żeby przyjechać na Islandię, a jezioro Jökulsárlón prawdziwą perełką, zwłaszcza na początku maja w słoneczny dzień. Spędziliśmy nad nim kilka godzin, wsród tysięcy mini gór lodowych o kształtach i kolorach które trudno sobie wyobrazić, w towarzystwie fok, gęsi, kaczek i co tam jeszcze fruwało.. Po to właśnie człowiek rusza się z domu, po dreszcze, obrazy i dźwięki...
Potem była wizyta w parku narodowym lodowca i dwie dwugodzinne wycieczki: do czoła jednego z jego ogromnych jęzorów i.. nad wodospad :).







wtorek, 1 maja 2018

30.04 Z pogodą nie wygrasz..

To że Islandia to wyjątkowe miejsce wiadomo nie od dziś. Dziś tylko udowodniła to po raz kolejny. Nie leży w strefie tropikalnej, nie nawiedzają jej pory deszczowe, mimo to od rana do wieczora przednia szyba w samochodzie wygladała dziś tak:

Trzeba było w związku z tym nieco zmodyfikować nasze zamiary. W końcu - żeby cokolwiek zobaczyć trzeba było z samochodu po prostu wyjść..  Wyszliśmy parę razy - choć nie na długo. Najpierw - miasteczko, którego główną atrakcją są jajka. Takie granitowe. Słynny (jak sądzę) 
islandzki rzeźbiarz postanowił się tak uzewnętrznić: na nabrzeżu portu ustawił ponad trzydzieści postumentów a na każdym z nich - jajo. Każde należące do innego gatunku lokalnych ptaków. Jajka są podobnej wielkości, ale kształty oddane zostały pieczołowicie.. Taka gratka dla ornitologów, choć zdaje się nie tylko oni ciągną teraz tłumami oglądać to cudo. Obejrzeliśmy i my.. no o gustach się nie dyskutuje. Naszą uwagę przyciągnęła za to inna instalacja rzeźbiarska, która znajduje się tuż obok. Doliczyliśmy się tam co najmniej: podwozia przyczepy samochodowej, uchwytów pługa do odśnieżania, dwóch przyczep ciężarówek i czegoś co przypomina połączenie sieczkarni ze zbiornikiem szamba.. Całość zwieńczona strzelistą lodówką. Nie ściemniam - można wszystko zobaczyć na zdjęciu.


 Islandia to nie tylko surowa przyroda, to rownież surowa sztuka, w dodatku - wysoka. Tak na oko - z 8-9 metrów. 
Po wrażeniach artystycznych  przyszedł czas na lokalną rybę i rozmówki rodaków. Jakby nie patrzeć nasza nacja jest największą mniejszością na wyspie więc spokojnie fish and chips można było zamówić po polsku.

Po drodze mijaliśmy później, a jakże, mnóstwo wodospadów, które po włączeniu wycieraczek spokojnie można było oglądać z samochodu:





Na koniec przyszedł czas na główną atrakcję dnia: starożytną wioskę islandzką, która okazała się wioską filmową (oryginalne chatki kryte trawą się rozleciały, czemu się zupełnie i nie dziwię - tylko dziś spadło tyle wody, że rozpuściłoby każdą chatę, nie tylko z trawy), ale i tak uroczą.
Zaraz obok jest wspaniała plaża, szczególnie urokliwa w trakcie odpływu.. , który był kilka dni temu. Ale i tak było pięknie - wzburzony ocen w surowym otoczeniu wyglądał jeszcze bardziej surowo. Pierwszy raz w życiu podziwialiśmy też czarne wydmy..
W planach było jeszcze wejście na górę z widokiem na największy lodowiec Europy.. W to miejsce mamy nocleg z widokiem na jeden z jęzorów lodowca wysuwający się w stronę morza. Jutro poznamy się bliżej..