Słonie, dokładnie jeden słoń, w dodatku nieżywy. Za to ogromny i piękny. Ale po kolei.
Pobudka przed szóstą - 2h przesunięcia czasu pomagają. Szybkie śniadanie i w drogę. Jest na tyle wcześnie ze mijane po drodze sklepy są pozamykane wiec musi nam starczyć pasztet ze śniadania i prasowane figi. Udaliśmy sie na północny wschód, najpierw tunelem pod fiordem, potem dalej drogą nr 1. Pogoda z gatunku niepewnych , czyli typowa dla Islandii. Potem okazało sie ze mieliśmy pełen przekrój: od słońca, przez mgłę i zachmurzenie, aż po deszcz i śnieg. Dobrze ze to nie rajd rowerowy ...
Na wysokości miasta Hvammastangi odbijamy na północ i postanawiamy objechać cały, rozpoczynający sie tu półwysep, wzdłuż wybrzeża. Wszystko pod wpływem baneru z zachętą do odwiedzenia "Seals Land'u". Dwa razy nie trzeba nam mowić.. Na początku było trochę watpliwosci czy warto ale.. tylko trochę. Droga szybko z asfaltowej zmieniła sie w szutrową i taka pozostała przez najbliższe kilkadziesiąt kilometrów.. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy sie zeby sie rozejrzeć, aż w końcu trafiliśmy na miejsca gdzie foki odpoczywały na przybrzeżnych skałach. Najpierw kilka sztuk, potem - kilkadziesiąt.. Udało sie podejść całkiem blisko i poprzyglądać sie tym uroczym stworzeniom. Widzielismy sporo młodych, w towarzystwie kilkorga starszych osobników.
Potem droga prowadziła wzdłuż brzegu najpierw na północ potem - na polednie, w kierunku bardzo osobliwej formacji skalnej, zwanej słoniem. Kto podejdzie odpowiednio blisko zrozumie czemu.. Skała ta to jedna z tych atrakcji, które zyskują jak sie je zobaczy z bliska. Zdecydowanie warto.
Zrobiło sie późne popołudnie, a my - potwornie głodni :). Życie uratował nam hamburger z baraniny, zjedzońy w okolicach siedemnastej.
Na wieczór wylądowaliśmy w Akureyri, miasteczku bez szczególnego klimatu,
za to z całą masą guesthause'ôw. Dobrze jest "zapaść" w głęboki materac. Jutro intensywny dzień, z kraterami w roli głównej..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz